czwartek, 21 stycznia 2010

Ksiądz- i jeszcze po kolędzie

Tak, nadchodzi ten okres roku, gdy w naszym wierzącym i praktykującym państwie, pełnym chrześcijan kochających bliźniego mniej niż siebie samego, do drzwi większości domostw puka Pan Ksiądz. Nieznoszącym sprzeciwu krokiem przekracza próg domu, omiata wzrokiem mniej lub bardziej zamożne chałupy, pokropi, poszepcze, ukoi smutki i pobłogosławi na nowy rok, a potem zgarnie do kieszeni należną kopertę i pomknie dalej głosić dobrą nowinę.

Ci, którzy mnie znają, albo czytają tych słów kilka, które czasem uda mi się wyprodukować, wiedzą, że moje przekonania religijne od niezbyt fanatycznych zeszły na całkowicie angostyczne  manowce. Wszelkie więc głoszone dogmaty i rytuały, którym poddajemy się w ramach tzw. hucpy religijnej, po ich przemyśleniu stały się dla mnie dość ciekawym materiałem poglądowym.

Więc wracając do Pana Księdza Po Kolędzie zauważyłam, że jego zapowiadane przybycie zawsze kwitowane jest głośnym wzdychnięciem zniechęcenia. Wizyta zawsze łączy się bowiem z przymusem nadprogramowego sprzątania, z koniecznością bycia w domu o konkretnej porze, co z kolei często wiąże się z opuszczeniem innych, bardziej ciekawych zajęć. Jakoś nie zdarzyło mi się jeszcze usłyszeć okrzyku, ba, choćby szeptu radości związanego z przybyciem w progi domu bożego wysłannika. Nie raz za to z oburzeniem komentowano moją antypostawę, która nie przewiduje wizyt tego jejmościa w moich skromnych progach. Było kiedyś jakieś powiedzenie o drzazgach i belkach w oku, ale w sumie czy to ma znaczenie, skoro i tak wszyscy smażyć się będziemy w ogniu piekielnym?

4 komentarze:

  1. Muszę przyznać Ci całkowitą rację. Zaprawdę bowiem powiadam - wysłannik boży jest jedynie skarbnikiem najbliższej parafii i z dobrą nowiną ma niewiele wspólnego.
    Ostatnimi czasy dobre nowiny są deficytowe. Przeważają nowiny złe - a to dach przecieka, trzeba grosik, a to planowany jest remont ołtarza, zakup świecidełek i innych niezbędnych rzeczy do funkcjonowania tego barwnego kramiku.
    Z moich skromnych doświadczeń wynika jednak też inna prawda. Nie chodzi o to by człowieka wesprzeć - chodzi o to by go upewnić w grzechu, pogrążyć w przekonaniu o istnieniu czeluści piekielnych. Zaszczuć i sprowadzić na kolanach do świątyni w błaganiu o przebaczenie.
    W moim Matrixie panowie w stylu Neo nie mają wstępu.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja lubię wizytę naszego księdza. Ja jestem prostym człowiekiem, niewiele myślę o tym jaki świat być powinien, a jaki nie jest. Myślę tylko o tym jak jestem ja i jaka być chciałabym. Ksiądz przychodzi - gość w dom, Bóg w dom - bo ja lubię gości. Posiedzi u nas z godzinę, porozmawiamy - o tym że anioły zakurzone, ile krzywdy robi radio maryja. Nakreśli C+M+B na drzwiach - za tymi drzwiami czuję się bezpieczniejsza. Trzeci rok z rzędu "zapomina" koperty. W niedzielę rozdaje dzieciakom cukierki i urządza bitwę na śnieżki pod kościołem. Uśmiecha się na nasz widok, przystanie, porozmawia.
    Może ja po prostu mam szczęście do takich ludzi? Może ja mam po prostu szczęście?
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja zawsze gdy ksiądz ma chodziś po kolędzie, to aż boję się co też moje zwierzaki odstawią. Kiedyś Kluska wlazła księdzu pod sutannę i wyglądał jak diabeł - czarny z wystającym spod sutanny ogonem, w tym roku z kolei beza zdążyła przed wizytą wychłeptać całą wodę święconą, więc mieliśmy poświęcone zwykłą kranówą:) pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń
  4. Hoho! Kochani, ale żeście się rozpisali.

    Damqelle, myślę, że każdy chciałby tak miło przeżywać kolędowe wizyty. I myślę, że masz wyjątkowe szczęście, bo takich księży chyba wciąż za mało.

    Danielu, Anonimowy przyjacielu, trzymaj na wodzy swoje zwariowane zwierzęta. Znam historię- prawdziwą, niemalże z mojego podwórka, gdzie ksiądz po kolędzie zszedł tuż po poświęceniu chałupy. Starość? Radość? Kara za grzechy? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń