piątek, 29 kwietnia 2011

I tak co roku...

Zawsze co roku, pod koniec kwietnia, kiedy drzewa dopiero co nieśmiało zaczynają wypuszczać listki, zastanawiam się, czy natura zdąży zmusić kasztany, by zakwitły na matury. A potem, z dnia na dzień, nagle, zupełnie nieoczekiwanie kasztany obsypują się kwieciem. Cud- zaiste.
Kasztanowce zawsze kojarzą mi się z dzieciństwem. Przyblokowe podwórko, na którym hasało się z koleżankami, zasadzone było dorodnymi drzewami. Jesienią mieliśmy naprawdę niezłe plony na kasztanowe ludziki.

czwartek, 28 kwietnia 2011

Randoms

Otworzyła się tama: Domek zaczął gadać, przestał siusiać w nocy i zupełnym fuksem dostał się do przedszkola.
...
"Rock dust light star" Jamiroquaia w samochodzie na caaaały regulator. I zawsze brzmi świetnie.
...
Zielona spódnica i zielone kolczyki.
W głowie czarno.

środa, 27 kwietnia 2011

Przygód kilka ...


Wizyta w Empiku- wyczekiwany nowy Dehnel i "Olivia". "Olivię" Domek wypatrzył na jakiejś mojej zakładce do książki. To jedna z książek, która w 2009 r. brała udział w dorocznym konkursie na najlepszą książkę dziecięcą i z tego też powodu, wraz z innymi pozycjami, znalazła się na rzeczonej zakładce. Inne konkursantki przeszły niezauważone, jedynie "Olivia" zawsze przykuwała zainteresowanie Domka. A dzisiaj, widzę, stoi dumnie na półce, nie było więc możliwości odejść bez niej ze sklepu. I był to strzał w dziesiatkę- Olivia to wypisz, wymaluj Dominik; zwłaszcza historyjka z wieczornym targowaniem się o ilość książeczek do przeczytania (dla bacznych obserwatorów na górnym zdjęciu).
...
Skrzyżowanie. Otwieram okno. Smród spalin wywołuje wspomnienia o nocnym Rimini, hałaśliwych włoskich kierowcach, beztroskich zabawach w tandetnych dyskotekach...
...
Koktajl z truskawek bije na głowę wszystko.
...


Mały Elton John w poświątecznych wspominkach.

wtorek, 26 kwietnia 2011

Na samotnej łodzi....

Porządek społeczny jest fikcją wymyśloną dlatego, że nie potrafimy ogarnąć rzeczywistości prawdziwej?

Właśnie tak. Kiedy wchodzimy w relacje społeczne, oddajemy naszą jednostkowość na rzecz kategorii uniwersalnych. Mówimy: oficer, sprzedawca, matka, ojciec. Dzięki kategoriom uniwersalnym możliwe są relacje społeczne. Ale te kategorie fałszują rzeczywistość, bo gubią jednostkową prawdę. Nasze życie jest przecież tak indywidualne, że – jak mówił Kierkegaard – przypomina jednoosobową łódź, na którą nie można zabrać drugiej osoby. Możemy płynąć obok, ale nigdy razem. Nasze życie jest niekomunikowalne. Niezrozumiałe nawet dla nas samych. Dlatego nawet w najbliższych relacjach społecznych jesteśmy tylko częściowo obecni. Bo one oparte są na konwencjach, a jednostkowe życie pozostaje ukryte.

Prof. Tadeusz Gadacz w ostatniej Polityce.

piątek, 22 kwietnia 2011

Pomnikiem po łbie

Cmentarz. Podążam z wiadrem i mopem sprzątnąć rodzinne pomniki. Liczne babcie i dziadkowie, podobnie wyekwipowani, spełniają doroczny rytuał. Wspólnie, to może zbyt dużo powiedziane. Dziadkowie okupują ławeczki poczytując prasówkę, babcie ze szmatami uwijają się na pomnikach, pod pomnikami, przed i za (dlatego właśnie, naszła mnie refleksja, kobiety żyją dłużej). Zadziwia mnie bogactwo powystawianych nagrobków. Ale właśnie, raczej pomników, a nie nagrobków. Pysznią się marmury, chińskie i hiszpańskie, fantazyjnie wykute, wygrawerowane. Jakby od tego zależeć miało gdzie w kolejce do nieba stać będzie nieszczęśnik przywalony tą kupą kamieni. A ja bym chciała leżeć pod drzewem w lnianym worku. Chciałabym sie stać częścią natury, bo nie wierzę, że po smierci dostanę skrzydeł i odlecę do nieba. Taka dosadna Wielkanocna refleksja.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Kulturalne rozpolitykowanie

"Polityki" nie kupowałam już od wieków. Ostatnio wciągnęło mnie "Wprost", ale ponieważ nie znalazłam go dziś w sklepie, sięgnęłam po dawno zapomniany tygodnik. Starym zwyczajem powędrowałam najpierw na strony poświęcone szeroko pojętej kulturze. I od razu natrafiłam na świetny artykuł Justyny Sobolewskiej "Nocą pisze się zbyt łatwo" o przyzwyczajeniach najbardziej znanych pisarzy, natręctwach towarzyszących im w procesie pisania, zwyczajach, które kultywują podczas pracy twórczej. Mnóstwo tam ciekawostek i angdotek, ale najbardziej przypadła mi do gustu porada Janusza Rudnickiego, która wg mnie pasuje nie tylko do pisania, ale także do śpiewania:

"Nigdy po alkoholu. (Dlatego w kraju piszę tak mało). Próbowałem oczywiście, ale na drugi dzień czytałem toto z takim uczuciem żenady, że nie było innego wyjścia, musiałem zatopić je, to uczucie, alkoholem. Człowiek sobie myśli, że władcą kosmosu jest, co dopiero jakichś tam much, że potencję twórczą ma taką, że przeleciałby nawet dziurę ozonową. A tu jakieś porozrzucane chaotyczne, poskręcane, drewnianie wióry, albo jakis gulasz gotowany na zupełnie niestrwanej, bezbrzeżnej arogancji. Piłeś? Nie pisz". 

środa, 20 kwietnia 2011

Dzieci patologicznych rodziców

Świetny tekst. Wiele w nim prawdy.
Dzieci tamtych rodziców.

Ćwierćwiecze

Trafiło mnie dzisiaj dość nieprzyjemnie, gdy w Trójeczce było o zbliżającej się 25 rocznicy awarii reaktora w Czarnobylu. 25 lat temu, ćwierć wieku temu, w pytę lat temu ... a ja... a ja to pamiętam!!! Jeny, czas leci nieubłaganie. Ćwierćwiecze już mnie dopadło dawno temu. I naprawdę nie mam nic przeciwko temu, że w tym roku kończę lat 31, tylko tak jakoś to groźnie zabrzmiało. Może też gdzieś w zakamarkach podświadomości przypomniało mi się to uczucie strachu, bezsilności i zupełnego niezrozumienia tematu, które dopadło mnie, wtedy sześcioletnią dziewczynkę. Ta nocna pobudka i jazda na pogotowie, obawa przed wyjściem na podwórko, jakiś irracjonalny strach przed czymś bliżej nieokreślonym, niepojętym, odległym; zdenerwowanie rodziców i ogólna atmosfera napięcia. "Nie chcę więcej takich dni..." jak śpiewał Michał Bajor.
...

"Neron" Aleksandra Krawczuka skończony. Książka, która przez kilka lat poniewierała się po półkach,  której etiologii nabycia zupełnie nie mogę sobie skojarzyć, okazała się fascynującą lekturą. Okazało się, że autor to znany historyk starożytności i nie brakuje mu talentu literackiego. Opowieść o Neronie wciąga i nie nudzi. Sięgnęłam do swojego nieprzebranego zapasu ebooków i okazało się, że mam znacznie więcej pozycji tego autora, co zamierzam oczywiście wykorzystać. Polecam z całego serca, bo oprócz faktów historycznych, pełno w książce anegdot, ploteczek i dygresji, narracja prowadzona jest ze swadą i wciąga od pierwszej strony.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Piszę, więc jestem...

Człowiek zmuszony do pisania, napisze wszystko. Tylko czy warto marnować litery? A tak z ciekawości, jakby policzyć wszystkie litery, które na świecie napisano, wydrukowano czy wklepano na maszynach i przez komputerowe klawiatury, to ile to by wyszło? 

Czasem zmuszam się do pisania (tak jak w tym momencie). Zmuszam się wtedy, gdy nie stało się nic inspirującego, mózg działa na zwolnionych obrotach, a oczy zaszły mgłą codzienności i nie zauważają niczego, oprócz rutyny tzw. życia. Ale zmuszam się też dlatego, że jak się nie opiszę to mnie nie ma. Przynajmniej takie mam wrażenie. Zmuszam swoje myśli do aktywności, bo przecież nigdy nie ma tak, że nie ma niczego ciekawego w życiu, które się przydarza. Zatracam i odzyskuję zdolności spowalniania i dokładniejszej obserwacji świata. Wydaje się, że gdy MUSZĘ o czymś napisać, to mimo wszystko stwarzam sobie choć namiastkę harmonii i ciekawości świata. Warto więc się uruchomić szare komórki i wykrzesać z siebie choćby trzy zdania dziennie. Od dzisiaj. We'll see ;)

sobota, 16 kwietnia 2011

Pies, Michałek albo Maciuś i drobna refleksja o savoir vivre

Plac zabaw to zaiste pole walki rodziców na najgrzeczniejsze, najmądrzejsze i najbardziej ułożone dziecko. Grzebaliśmy się dziś z Domkiem w piachu, robiąc babki i budując autostrady (gdyby zależało to od nas obojga, już bylibyśmy co najmniej Niemcami). Słoneczko przygrzewa, nic więc dziwnego, że wkrótce zewsząd zaczęli napływać nowi fascynaci zabaw spod herbu łopatka i wiaderko.

Przykleił się do nas Michaś albo Michałek (nazwijmy go tajemniczo M. bo za cholerę nie pamiętam imion dzieci innych niż moje), który przywędrował do piaskownicy z babcią. Zaczęły się standardowe pytania, po to tylko, aby sama pytająca mogła na nie odpowiedzieć. A wszystko je, bo nasz ma alergię; a jaki on duży, nasz też wysoki; a idzie do przedszkola, bo nasz zapisany w Grabówce? Takie tam klasyczne podwórkowe pierdu- pierdu, które zawsze mnie zniechęca z marszu do rozwijania tematu. Domek zupełnie nieprzejęty dalej klepie piasek, tym razem ze współtowarzyszem, który najwidoczniej memu synowi po prostu przeszkadzał. Więc raz mu się dostało z łopatki, raz został delikatnie obsypany piaskiem, ale oczywiście nic, co mogłoby wskazywać, że mam jakieś niezwykle niegrzeczne dziecko. No i się zaczęło. Tak, rodzice powinny dbać o dyscyplinę, tłumaczyć, itp., itd. Po chwili, zarówno ja jak i mój syn mieliśmy dość tych sztywniaków. Domek odseparował się wyskakując za piaskownicę, a ja za nim, bo nagle na placu zabaw pojawiły się dwa psy, bez smyczy (oczywiście z obrożami). Zgrzało mnie to na maksa, bo takie akcje to już naprawdę przegięcie. Szczęście Domek postanowił, że już dość tych głupich zabaw i zażądał stanowczo powrotu do domu, ale jeszcze chwila ,a rozpętałaby się burza z wlaścicielami psów. M. oraz jego babcia też wyruszali w drogę powrotną. Babcia nakazała wnuczkowi, aby "ładnie się pożegnał z kolegą", więc M. przestraszony wyciągnął dłoń, na co Dominik zareagował zupełną obojętnością. "Synku, pożegnaj się z .... chłopcem. Tak nieładnie." "Nie"- odpowiedział Domek i zakręcił się na pięcie. " No cóż, takie są czasem dzieci"- odparła z wyrozumiałością babcia, dumna, że jej wnusio przejawia przynajmniej podstawy dobrego wychowania.

Początkowo było mi głupio i z lekka zganiłam Domka, ale po dłuższej chwili stwierdzam, że nie miałam racji. Dlaczego zabijać w dzieciach ich prostolinijność i od małego wtłaczać w te społeczne, sztuczne ramy, które stwarzamy sobie, aby nie zwariować? Ten cały M. nie spodobał się Domkowi, od razu było widać, że nie odbierają na tych samych falach, wiec po co się z nim w ogóle kumać i udawać, że jest git? Przyznacie, że godne przemyślenia.

piątek, 15 kwietnia 2011

Służba to wciąż jednak drużba

Polska rzeczywistość. Kilka minut po 8 pojawiamy się z Domkiem w dziecięcej poradni nefrologicznej na wizytę kontrolną, umówioną pół roku temu. Zaskakuje nas cisza na korytarzu. Wchodzimy do lekarza.

"Dzień dobry. Przyszliśmy na wizytę".
Pani rejestratorka zdziwiona: "Ale dziś nie ma żadnego lekarza. Wszyscy są po dyżurach".
"Ale my byliśmy umówieni na dzień dzisiejszy".
" A to trzeba było zadzwonić, się dopytać."

To Ty kurwo jedna z naszej zasranej służby zdrowia, nie mogłaś ruszyć tłustego tyłka i zadzwonić do tych 5 osób umówionych na dzień dzisiejszy, z informacją, że wizyta się nie odbędzie!!!!!

...


A oprócz porannego zdenerwowania, to dzisiaj taki piękny dzień. Zakatarzona, na wolnym, nie potrafiłam sobie ani Domkowi odmówić wypadu na podwórko. Zjedliśmy rurki z bitą śmietaną, popijając koktajlem truskawkowym (Dominik nawet z dwóch słomek naraz) i pobiegliśmy na plac zabaw. Zabiegana w codzienności dopiero dzisiaj zauważyłam, że na drzewach pojawiają się już pierwsze listki. No i świetnie, że w końcu znowu mogę śmigać w swoich fioletowcy conversach..

...

Znowu chce mi się pisać :)

czwartek, 14 kwietnia 2011

Handy Manny

"Maniek Złota rączka" to jedna z kilku obowiązkowych pozycji bajecznych Domka. Po krótce, Maniek to chyba jakiś meksykański imigrant (bo co chwila wtrąca hiszpańskie słówka) zajmujący się naprawami najróżniejszych awarii. Bohaterami bajki, na równi z Mańkiem, są jego narzędzia- młotek, kombinerki, wkrętaki, klucz francuski, miarka i może coś jeszcze, nie pamiętam. Bajeczka jest ok, dla pilnych dzieci może być nawet  źródłem wiedzy (nauka hiszpańskiego). Maniek to sympatyczny gość pomagający szeroko pojmowanemu społeczeństwu. Nigdy się nie złości, ma mnóstwo świetnych pomysłów, a dla tzw. amerykańskich meksyków jest przykładem, że nawet mniejszość, choć politycznie zmarginalizowana, może sobie dać radę w kapitalistycznym kraju nie tylko kradnąc, ale poprzez uczciwą i dającą satysfakcję pracę. Ale już zmierzam do puenty. W jednym z odcinków, które niechybnie oglądam czasem z Dominiczkiem, jeden z przyjaciół Mańka przyniósł narzędziom, w nagrodę za ich dobrze wykonaną pracę, ich przysmak (!!!!)- mrożony jogurt. Pierwsza rzecz, jaka mnie uderzyła, to myśl, że jest to całkowicie bezsensowne. NARZĘDZIA JEDZĄCE JOGURT, I JESZCZE MROŻONY? Od razu wydało mi się to kompletną bzdurą. Ale zaraz kolejna refleksja- przecież te narzędzia gadają i mają oczy, więc czego ja się w ogóle czepiam?

wtorek, 12 kwietnia 2011

Wychowanie

Od rana "mama" milion dwieście tysięcy razy. W różnym natężeniu, w najróżniejszych konfiguracjach: pojedynczo, w zbitkach po 3-4.


Domek (pokój): Maaaamaaaa!!!
Mama (łazienka): Nie ma mnieee!
D.: Nie?
M.: NIE!
D.: Hmm...
 
Wychodzę do pracy, wsiadam do auta, nie włączam muzyki- nareszcie cisza sza....
 
...
 
Od kilku dni wieczorne czytanki to tylko Kaczka Dziwaczka- kilka razy pod rząd.

Mama: "Aż wreszcie znalazł się kupiec- na obiad można ją upiec..."
Domek: "Mama, NIE, nu nu nu nu"
M.: "Kucharz jak należało starannie, piekł kaczkę w brytfannie..."
D.: "Maaamaaa, pan nu nu nu nu nu".

Kaczka z moich starych zapasów, rok wydania 1984, a tak pięknie wygrywa z grającymi "Carsami" nowej generacji.