poniedziałek, 23 lutego 2009

Wieczorynka

Uwielbiam te chwile, gdy po wieczornej kąpieli wygłodzony Dominik przytula się do mojej piersi i, najpierw łapczywie, a później ze stoickim spokojem, ssie mleczko. W pewnym momencie, gdy uzna, że najadł się do syta, odrywa się z rozmachem od piersi, patrzy mi prosto w oczy i uśmiecha się całą swą okrąglutką gębulką. Wtedy na jeszcze kilka minut kładziemy się obok siebie, bo przychodzi czas na wieczorne przytulanki. Dominik staje się wyjątkowo gadatliwy, a ja obściskuję go i całuję w szyjkę, za uszkiem, w czółko ... . I tak sobie gaworzymy o tym i owym, powoli żegnając się przed snem.

wtorek, 17 lutego 2009

Jedziemy autobusem ...

Po niemalże półrocznej przerwie dane mi jest znowu zasmakować porannych wycieczek autobusowych. W autobusowym mikroklimacie, gdzie ludzie się poznają, choć się nie znają, w żółwim tempie podążamy do pracy. Jedni zatopieni w lekturze, choć częściej obserwujący zaokienny krajobraz, w codziennym, prawie nie zmieniającym się składzie, tworzymy swoistą grupę osobniczą, mimowolnie się nawzajem obserwującą i podsłuchującą. Stali bywalcy się poznają, witają omiatając wzrokiem, upewniając się, że wsiedli do tego co trzeba autobusu.
.
Z autobusowej podsłuchiwanki:
- Te, a co to są wodorotlenki?
- To ... takie coś.
.
No właśnie! Czy ktoś jeszcze pamięta, co to są wodorotlenki? I na co to komu dziś potrzebne?

sobota, 7 lutego 2009

Meteorologiczny minimalizm

Jak niewiele trzeba w lutym, by tchnąć w człowieka garstkę optymizmu. Wystarczy, że po przebudzeniu, za oknem będzie choćby odrobina słońca, i już jest raźniej, i już w głowie nieśmiało kiełkuje myśl o nadchodzącej wiośnie.

wtorek, 3 lutego 2009

Wszystko co dobre ...

Przywołuję się do porządku! Po pierwsze primo, dlatego że dawno już tu nie zaglądałam, a po drugie primo, dlatego że idzie wiosna, a ja zaraz idę do pracy.
.
Kończy się mój, i tak już nieźle wydłużony, urlop macierzyński. Po 5 i pół miesiącach czas wrócić w wir pracy, porzucając, nie bez żalu, domowe Dominikowe pielesze. Tuż przed porodem zastanawiałam się jak wytrzymam w domu. Cztery miesiące bez pracy, dla człowieka tak aktywnego jak ja, wydawały się wręcz niemożliwe do wytrzymania. Okazało się, że niekoniecznie. To był czas pięknej macierzyńskiej przygody, która co prawda dopiero się zaczyna, ale chyba już nigdy nie będzie tak intensywna jak przez te pierwsze 5 miesięcy. Od nieporadnej fasolki uczepionej maminego cycusia do coraz bardziej świadomej siebie małej istotki- tak zmienił się mój synek w tym niewiarygodnie krótkim czasie.
.
Nigdy nie potrafiłam zrozumieć matek, które porzucały pracę, by wychować własne dziecko. Teraz już wiem dlaczego kobiety w stanie poświecić tak wiele dla własnych pociech. Ja jednak wracam do pracy, bo w sumie nie wyobrażam siebie siedzącej całej życie w domu. Już mnie trochę ciągnie do tego szalonego tempa i stresu, który teraz będę koić w domu wtulając się w mego synusia. Będzie to co prawda oznaczało nie lada organizacę, ale dzięki pomocy dziadków jakoś wszystko się poukłada. Czas więc powrócić do świata żywych i ... dorosłych.