wtorek, 2 listopada 2010

Głos z zaświatów i fal(k)a inspiracji

Tak, tak, mówię o Tobie Bordo! Przeczytałam Twój komentarz i od razu zachciało mi się napisać. Bo z inspiracją u mnie to ostatnio jest tak, że jej nie ma. Zapodziała się bidulka w gąszczu spraw codziennych, w bieganinie i na polu bitwy, zaszyła się gdzieś szczelnie, i ani widu ani słychu. Czasem wpadnie coś do głowy, przelotnie, na moment, za krótko by znaleźć długopis i zapisać. Jak zmusić się do zatrzymania choć na chwilę? Nie wiem.

A tu zapomniany Bordo wpada na bloga, i coś pisze, nie wiem jeszcze nawet co :) Nieważne. I dziwne, że ktoś tu ciągle zagląda, gdy nawet właścicielka popadła w dziurę bez dna. Dzięki, to zachęcające, nawet jeśli niezamierzone.

Z innej beczki:
Zakupiłam I tom Dzienników Mrożka- gratka, czekają na otwarcie.

"Gwiazdka Laury"- jedyna na Mini Mini bajka z prawdziwie równouprawnionymi postaciami, gdzie Tatuś zmywa naczynia, Mama jest  wiolonczelistką i czasem wyjeżdża na koncerty do Nowego Jorku, rodzicie potrafią się pokłócić i nie wszystko jest różowe, choć zawsze z happy endem. Zaskakujące.

Czy mam komu pisać? Bo jakoś nie lubię sobie a muzom...

piątek, 17 września 2010

Obejrzane

Wczoraj miałam niewątpliwą przyjemność obejrzeć dwie naprawdę niezłe produkcje, które szczerze polecam. Dobre kino akcji i pełnokrwisty film kostiumowy, czyli ni mniej, ni więcej Salt i Robin Hood

Salt zaskakuje na każdym kroku i można Angelinę Jolie wyzywać od wieszaków i chudzielców, ale nikt jej nie odbierze talentu i uroku, a scenariuszowi dynamiki i świeżości. Świetne, żywe kino akcji. 

Robin Hood by Ridley Scott to kolejne podejście do tematu złoczyńcy z lasu Sherwood, i tym razem chyba najbardziej udane. Odarte z cukierkowości, brutalne, prawdziwe. No i rewelacyjny Russel Crowe oraz nie ustępująca mu na krok Kate Blanchett.

czwartek, 2 września 2010

Biurowa koegzystencja

Podczas całego dzisiejszego dnia w naszych pracowniczych obowiązkach towarzyszyła nam mucha. Późnoletnia mucha, która nie zdążyła umrzeć przed zapowiadającymi jesień ulewami, i zaczaiła się sprytnie w naszym biurze. Mucha zwykle  źle się kojarzy- drażni swoim lataniem, upierdliwym bzykaniem nie daje spać, a poza tym, jak to było w piosence kabaretu "Potem"- "mucha to jest zwierzę głupie co siada na kupie". I z tym wszystkim każdy się zgodzi, ale nasza mucha biurowa to okaz wyjątkowy. 

Nie wiem czy w swoim życiu zaliczyła jakąś kupę, ale jeśli nawet tak, to zapewne usiadła tak, żeby innym koleżankom nie przeszkadzać. A po czym to wnioskuję? Już wyjaśniam- nasza mucha lata od monitora do monitora, grzeje odnóża przesiadując na ekranie, ale ... (tu fakt świadczący o niezwykłości tego danego osobnika) nasza mucha siada tylko w lewym bądź prawym górnym rogu ekranu. Zapewne nauczona doświadczeniem, usadawia się tak, aby nie przeszkadzać właścicielowi monitorowi, dzięki czemu nie naraża się na uporczywe zgonienia czy też próby morderstwa.

Urodziny

Wczoraj drugie urodziny Domka. 
Łzy w oku mi się zakręciły, gdy mój zuszek zdmuchiwał świeczki na swoim urodzinowym torciku. Dla tych, co dzieci nie mają, takie urodziny i związane z nimi wspomnienia to zwykły banał. Dla rodziców, a mam zwłaszcza, to reminiscencja chwil porodu i uczuć, które wtedy zaprzątały umysł. To historia o tym, jak z nieporadnej istotki wyrasta mały człowiek. To przypomnienie, że nic nie trwa wiecznie i radość, że dane jest nam uczestniczyć w tym skomplikowanym procesie tworzenia życia. 
Wszystkiego najpiękniejszego synku!

sobota, 28 sierpnia 2010

Pochmurno

Pochmurne śniadanie, światło ledwo przenika do pokoju. Śniadanie w półmroku- zupełne zaprzeczenie idei porannego posiłku. Rano człowiek powinien budzić się do życia, a nie nurzać w szarzyźnie, która zachęca tylko do tego, żeby wejść pod koc i znowu zasnąć. I te poranki juz na mnie czekają, juz straszą, już przygnębiają ...

"Inception" wczoraj w kinie. Leo, ciekawa fabuła, świetnie zrealizowane kino, mnóstwo pepsi i przeżarcie popcornem- czyli wszystko czego oczekuję od wyjścia do kina.

piątek, 27 sierpnia 2010

Poziomy i piony

Niechybnie idzie jesień. Deszcz pada, wiatr wieje i chce się cokolwiek napisać na blogu. Stwierdziłam, że poprzedni szablon bloga jednak zupełnie mi nie odpowiadał, więc zrobiłam się na bordowo-fioletowo-czy-tam-jakoś i może natchnie mnie to do częstszego zaglądania w te rejony. Zwłaszcza, że jakiś natręt ciągle klika mi "nudę", a tego znieść nie mogę.

Zastanawiam się czy zdołam poukładać się w głowie, czy wraz z powolnością stonowanej jesieni wróci mi harmonia, czy wręcz przeciwnie (jak to zresztą zwykle bywa) wszystko się pogłębi, wdrąży, okrąży, zaciśnie, pognębi. Nie wiem. Pewnie wiele zależy ode mnie samej, od mojego nastawienia, od pozytywnych rzeczy, które będę uskuteczniać, by poziom melancholii nie zatopił poziomu optymizmu. No więc nie ma bata- muszę kupić sobie czerwone oficerki. Tak jak w zeszłym roku fioletowe kozaki. Pomogły ;)

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Bie....ga......nie.............

Hmmm, bieganie. Ile było mówienia o tym, myślenia, planowania. Aż w końcu nadszedł ten poranek, w którym decyzja została podjęta. Pierwszy cel osiągnięty. Choć pewnie gdyby nie propozycja W., aby zrobić to razem, plan nie został by nawet napoczęty. Z szafy wyciągnięty został zakurzony strój aerobikowy , nietykany od niemalże trzech lat, zupełnie jak przejrzała stara panna. Hmmm, przyznać trzeba, że wówczas leżał troszkę lepiej niż dziś. Ale nie czepiajmy się szczegółów. Wszak po to zabiera się za aktywność fizyczną, by dążyć do ideałów- tak przynajmniej jak na razie jest w moim przypadku. Ale zaskakująco, po tej całej bieganinie, jeszcze żyję; mało tego, jest 22:22, a ja jeszcze mam siłę i ochotę by cokolwiek pisać. Cel drugi więc zaliczony- mam więcej energii i chęci do życia. Na jak długo- to się okaże. A przede wszystkim- jak długo uda mi się wytrwać? Mam bowiem ostatnio problem ze słomianym zapałem, i dzięki wielkie, że daleko jesteśmy od rosyjskich pożarów, bo w innym przypadku spłonęłabym już dawno ze wstydu i suchoty. Kończąc ten nieskładny post życzę sobie wytrwałości .... czegokolwiek miałaby ona dotyczyć.

P.S. I mam cichą nadzieję, że W. w końcu przestanie zaklikiwać mnie nudą.

P.S. 2 I jeszcze jedno- jestem realistką- wiem, że jutro będę zdychać z tej radości.

czwartek, 6 maja 2010

Suicidal rainbow

Poranek mokry, rzęsiście ulewny, spływający strugami po szybach auta. Stoję na czerwonym, przez przejście przechodzi młoda dziewczyna. Szarość otoczenia rozświetla parasolem we wszystkich kolorach tęczy. I tylko ten Kotzen wydziera się z płyty: "ain't no cure for suicide mind"...

sobota, 1 maja 2010

Z niezastąpionego New Yorker'a

Piaskownica

Wydaje nam się, że czas, gdy byliśmy młodsi i ganialiśmy po podwórku, był czasem zupełnej beztroski, zabawy, słodkiego lenistwa. Też tak sądziłam. Do chwili gdy zaczęłam z Domkiem bywać na dzielnicowym placu zabaw, który w godzinach popołudniowych roi się od dziewczynek i chłopców "beztrosko" marnotrawiących swój wolny, "poszkolny" czas. Otóż okazuje się, że plac zabaw to tak naprawdę pole walki, nieraz nawet dosłownej gdy w ruch idą patyki i sypany garściami piasek. W głównej mierze jest to jednak pole walki społecznej, próba odszukania swojego miejsca w małym społeczeństwie podwórkowym. 

Wystarczy jedna chwila, by zauważyć, która dziewczynka z gangu rządzi, a której nie lubią koleżanki. Niektóre z nich to najzwyklejsze "robotnice" noszące za królową jej manatki, inne sprzeciwiają się systemowi nagminnie negując władzę monarchini. Bywa też ruch oporu, chowający się gdzieś pod zjeżdżalnią. Są też bystre obserwatorki nie biorące udziału w tej całej aferze, przyglądające się z boku szare myszki z pluszowymi zabawkami w ramionach. Generalnie zasadą jest również to, że pozycja społeczna może być szybko zachwiana, gdy w grę wchodzą łapówki w postaci cukierków bądź innych łakoci. Prestiż podnosi także posiadanie np. komórki. Albo jeszcze lepiej ... chłopaka. Tylko że podwórkowe miłostki bywają niezwykle niestałe. Na przykład wczorajszy amant "zaliczył" trzy dziewczynki nim zszedł z drabinek. 

Dzieci w piaskownicy dzielą się za sobą najróżniejszymi informacjami, częściowo zasłyszanymi w domu, których treści nie rozumieją, albo wręcz przeciwnie, po swojemu ją interpretując. Dowiedziałam się wczoraj, że na świecie bywa tak, że czasem chłopiec kocha chłopca, a dziewczynka dziewczynkę, ale nie mi w tym nic złego- takie życie.

I w tym całym rozgardiaszu podwórkowym, w tej całej walce o władzę i przywództwo plącze się mały Dominik. Z zachwytem obserwuje zjeżdżające na ślizgawce dzieci, włazi na drabinki podpatrując resztę towarzystwa, dzieli się swoimi zabawkami, pokazuje dzieciom z ekscytacją lecący samolot. Za mały  jeszcze na te personalne rozgrywki, na razie bacznie się przygląda. Gdzie zajmie miejsce? Czy będzie prowodyrem czy popychadlem? Czy będzie zalotnikiem czy nieśmiałym chłopaczkiem z sąsiedztwa? Czas pokaże gdzie zaprowadzi go piaskownica.

piątek, 23 kwietnia 2010

Kwiecień :(

Słońce, deszcz, słońce, śnieg. I niech ktoś mi powie, że klimat się zmienił, skoro kwiecień po staropolsku wciąż jest plecień. Cóż za powitanie dzisiejszego ranka- zawiało chłodem przeraźliwym, wspomnieniem jesiennym. Słońce oszukuje wiosennie. Domek gorączkuje. Nika jak zwykle tęskni za nie wiadomo czym.

Wczoraj zaczęłam zgrywać wokale na nasze zespołowe demo. Tym razem będzie to całkowicie profesjonalne, więc denerwuję się, by wszystko wyszło jak należy. Trzymajcie kciuki.

niedziela, 18 kwietnia 2010

Prostota ducha?

 Czy wątpienie albo niewiara określa mnie jako gorszego człowieka? Człowieka mniej wartościowego, błądzącego, mniej rozumiejącego, mniej kochającego? Przecież to właśnie wątpienie pozwala myśleć, rozważać, uczyć się, szukać. Czyż traktowanie tego życia jako jedynego nie nadaje mu właśnie większej wartości, większej powagi i uwagi? Zmagam się z kwestiami mnie przerastającymi. 

I dzisiaj na mszy w cerkwi, w której nie byłam od lat kilku, rozmyślałam o wspólnocie i prostocie, jaką daje kościół. I doszłam do optymistycznego wniosku, że zarówno wierzącym, jak i nie, chodzi przecież o to samo: żeby było dobrze. A osiągnąć to da się jedynie czynami, a nie pobożnymi życzeniami. Wszyscy przekuwamy energię naszych myśli w praktyczne rozwiązania. Dobre myśli. Dobre myśli i dobra energia. Modlitwa to wysyłanie dobrej energii. I nie potrzeba do tego symboli i pokłonów, krzyży, ikon, procesji, ani całej tej nadętej wierchuszki przekonanej o swojej nad- wierze. 

Czy rozwiązanie rzeczywiście jest aż tak proste?

czwartek, 15 kwietnia 2010

Mówię dość ...

Mówię dość ponuractwu jakie się wdało w tego bloga przez zimę. Nadszedł czas na zmianę szablonu, co mam nadzieję natchnie mnie do częstszego zaglądania tutaj ku swojej i być może Waszej uciesze. Pomimo żałoby uśmiecham się do siebie. Warto!

P.S. Tak mniej więcej wygląda moje służbowe biureczko, tylko zwykle stoi na nim więcej kubków. Raz doszło do absurdu, gdy na niewielkim pracowniczym poletku ustawiły się w rządku kubki z : czarną kawą, zieloną herbatą oraz szklanica z wodą, a do tego wszystkiego talerz z niedojedzoną sałatką. Chaos w głowie ... .

niedziela, 11 kwietnia 2010

Cisza

To zadziwiające, a może znamienne, a właściwie to nie wiem nawet jaką interpretację wypadałoby temu nadać, ale niemalże na żadnym blogu, jaki śledzę, nie było ani jednej wzmianki o tym, co się wydarzyło. Cisza. Chyba tylko tyle wystarczy.

A życie paradoksalnie toczy się dalej. 

Ironia życia jest zaskakująco przerażająca..

wtorek, 30 marca 2010

Ucho, gardło, nóż

Mieliśmy wczoraj po raz kolejny okazję oglądać sztukę wystawianą przez Teatr Polonia, który w osobie Krystyny Jandy zagościł w białostockich dramatycznych progach. Sztuka "Ucho, gardło, nóż"  wg Vedrany Rudan to świetny tekst okraszony świetnym aktorstwem. Historia Tonki Babic, Serbki która na swoje nieszczęście znalazła się w samym środku bałkańskiego piekła, to słodko gorzka opowieść o tym, co wojna potrafi zrobić z człowiekiem- rozbić go psychicznie, zdeprawować, zniszczyć moralnie, a wszystko to w imię sztandaru i bliżej nieokreślonych idei. Zachwycająca Janda w mistrzowski sposób interpretująca niezwykły tekst, w jednej chwili od śmiechu doprowadza do łez i smutnych refleksji. Tak jak w życiu.
Polecam.

niedziela, 28 marca 2010

Kawowa niedziela

Najpierw babka z syropem kawowym robiona z nieocenioną pomocą Dominika (Domek w kawowym cieście- bezcenne), potem wycieczka  za miasto do rodziców i nieodłączna kawa z mlekiem pita na łonie natury - smak nie do powtórzenia, zwłaszcza z rodzącą się do życia wiosną w tle. Senno- spokojna atmosfera sielskości mnie dopadła i tak się ciągnie teraz przy martini i przy Hansome Boy Modeling School.

piątek, 26 marca 2010

DeMorela śpiewa i walczy!!!!

Kto ma ucha, niechaj słucha. Moi przyjaciele dostali się do programu "Śpiewaj i walcz"- eliminacji do opolskich debiutów. Koniecznie musicie ich posłuchać i zagłosować. Nie ma innej możliwości!
Pozwólmy wreszcie przebić się prawdziwej muzyce i utalentowanym muzykom z duszą.
 Posłuchaj

Zagłosuj
Wyślij sms o treści 2 pod 7120

Wiosna

Nadeszła- upragniona, wyczekiwana, wygrzebała się w końcu spod zasp śnieżnych. Cieplejszy wieje wiatr, słoneczniej jest, tylko czekać zieloności na trawnikach i drzewach. By się zachwycać chciało, a tu nostalgie jakieś mnie dopadają miast radości. Zupełnie to nieodgadnione.


sobota, 13 marca 2010

Balthus

Na Baltusa trafiłam czytając kilka dni temu "The Dying Animal" by Philip Roth. Gdzieś się przewinęło w tekście nieznane mi nazwisko i bum-kolejne malarskie olśnienie.

"A little thing, maybe five foot one, and she pulled off her sweater and showed me her tits, revealing the adolescent torso of an incipiently transgressive Balthus virgin, and of course we slept together. All evening long, much like a young girl escaped from the perilous melodrama of a Balthus painting into the fun of the class party, Miranda had been on all fours on the floor with her rump raised or lying helplessly prostrate on my sofa or lounging gleefully across the arms of an easy chair seemingly oblivious of the fact that with her skirt riding up her thighs and her legs undecorously parted she had the Balthusian air of being half undressed while fully clothed." 
"The Dying Animal" by Philip Roth


poniedziałek, 1 marca 2010

Muzycznie

O ludzie! Już marzec! Kiedy, gdzie, jak? Nie było mnie tu dwa tygodnie. Bo ponuro było, bo było źle. Ale jest już lepiej. Nowy początek? Czy tak się da? Oby. Trzeba wysiłku, trzeba kompromisów, zaangażowania.
A ja już mam nową płytę Poluzjantów! Od dni kilku, ale dopiero dzisiaj udało mi się wrzucić ją w samochodowy odtwarzacz. I już śpiewał mi z rana Kuba Badach o miłości, o tym, że świat gna za szybko i że za wiele mamy niepotrzebnych gratów, które zamiast uczuć wypełniają nam życie. Miło, przyjemnie, może nie tak odkrywczo i świeżo jak na pierwszej płycie sprzed lat dziesięciu, ale w Poluzjantowym stylu tak wyczekiwanym. 
Pozycja obowiązkowa.
Liczę, że wkrótce zjawią się na koncercie w Białymstoku.

niedziela, 14 lutego 2010

Inna

W piątek przefarbowałam włosy. 
Pierwszy raz w życiu. 
Zmiana dość drastyczna- z blondu na rudy. Strach przed wizytą u fryzjera, podekscytowanie. Zupełnie jakby to była decyzja ważąca o mym życiu. Ale tak to jest gdy, nigdy wcześniej nie robiło się czegoś takiego. 
A ja musiałam to zrobić. Dla siebie. Dla podkreślenia, że się zmieniłam.
I czuję się z tym świetnie!

piątek, 12 lutego 2010

Diane Birch

A jednak może dziś być pięknie! Bezpretensjonalnie, ciepło ... .
Po prostu Diane Birch.



Mus!

Zmuszam się! 
Zmuszam się, żeby tu napisać! 
Zmuszam się, żeby tu napisać, bo w głowie mam biało, tabula rasa, myśli uciekają ciurkiem, nie zostają mi żadne pomysły.W głowie mam zimę, szarości, białości zaśnieżone!
W pracy mam telefony, telefony, telefony w mojej głowie.
Szukam chwili dla siebie.

sobota, 6 lutego 2010

The Blind Side

Film o tym, że można, że trzeba i że nie łatwo jest pomagać. Prawdziwa, wzruszająca i mega optymistyczna historia ze świetną Sandrą Bullock w roli głównej. Uwielbiam filmy, po których obejrzeniu zostaje mi na twarzy uśmiech.

Pierwsze sushi maki


Tarta z jabłkami




Przepis White Plate

czwartek, 4 lutego 2010

Ot, śniadanie

Dzisiaj, z przyczyn o których rozpisywać się nie będę, pierwszy raz od czasów niepamiętnych zjadłam śniadanie. Śniadanie w domu, śniadanie w ciszy, śniadanie wręcz kontemplacyjne. Lekkie, syte, wprowadzające w błogi nastrój, dające optymizm na cały dzień. Nic wielkiego- chleb razowy ze szczypiorkiem i sałatą, kilka pomidorków koktajlowych i idealne jajko na miękko. Kawa z obowiązkowym mlekiem. Cisza, spokój. Każdy kęs smakowity, powolny.
Tęsknię za takimi porankami.

Tęsknię, choć jednocześnie przecież czuję się jak ryba w wodzie w tym pędzie, szaleństwie, gonitwie. Czasem tylko potrzeba takich chwil tylko dla siebie. Teraz po prostu trzeba na nie polować- nie są dane na zawołanie.

środa, 3 lutego 2010

Avatar

Od miesiąca zabite kino, rezerwacje na tydzień przed seansem ...  trochę trzeba było poczekać, zanim nam, wybrednym, udało się zdobyć bilety na środku sali. I tak żeśmy wczoraj wieczorem dotarli  na "Avatara".

"Avatar" to pierwszy film w 3D jaki oglądałam. Z minusów z filmem zupełnie niezwiązanych to niewygodne okulary- zsuwały mi się z nosa, co pewnie związane było z intensywnym przeżuwaniem niewyobrażalnej ilości popcornu. Jeśli chodzi o wrażenia z filmu to pozytywne- bardzo, bardzo! Niejednokrotnie zakręciło mi się w głowie, bo odczucia, zwłaszcza wysokości, były niezwykle realne. Fabuła, jak fabuła- w sumie nic nowego. Rewolucyjna była tutaj przecież technika stworzenia tego filmu. Pomimo dość późnej pory i mojej tendencji do zasypiania nawet na najbardziej fascynujących filmach, na Avatarze do końca udało mi się zachować trzeźwość umysłu. I tyle o filmie za 240 mln dolarów :)

poniedziałek, 1 lutego 2010

Drink(owanie)

Tequila Bum Bum

Kieliszek- pół na pół tequila i sprite. Przykryć to podstawką pod piwo, energicznie uderzyć kilka razy kieliszkiem w stół wykrzykując na całą ziapę " Tequila BUM BUM" !!! i wypić resztę, która pozostała w kieliszku (płyn lubi się rozpryskiwać).
Pycha!

niedziela, 31 stycznia 2010

Epifanie

Późny wieczór, samotna stacja benzynowa oświetlona jaskrawo pośród ciemnej, zimowej nocy; mróz i gęsto padający śnieg- poczułam się jakbym znalazła się na obrazie Hoppera.
.
Gwarna rozjarzona galeria, mrowisko szukających, kupujących, tułających się. Spojrzałam w okno kafejki. Przy stoliku tuż przy szybie chłopak i dziewczyna- zapatrzeni w siebie, miłośnie milczący. Uśmiechnęłam się do siebie. Stęskniona...

piątek, 22 stycznia 2010

Prostota z prościzną czyli niebo w gębie

Uwielbiam samotne zakupy w hipermarkecie.
Nikt nie słyszy jak klnę, jak się wkurwiam, że ludzie, że odległość, że koszyk zjeżdża na manowce... . Z listą zakupów przemierzam rozległe alejki, rozkoszuję się blaskiem i ciepłem milionów jarzeniówek, zatrzymuję przy rozgałęzionych do szczytów przyzwoitości półkach, a przy kasie dostaję moralniaka, jak po pierwszych piwkach skrycie pitych w parkowych zaułkach. I w zasadzie wszystko byłoby "be", gdyby nie fakt, że utrudzona tymi wojażami, w zaciszu domowym, gdy ochłonę już od tych blasków, hałasów i nieustannego gwaru, mogę się czasem porozkoszować tymi podniebiennymi błogościami, co żem je z takim trudem do domu przytargała. Bo cóż może być bardziej niebiańskiego od kawałka świeżej bagietki z Montagnolo affine cudownie rozpływającym się w ustach, albo garści kiełków fasoli mung rzuconych niedbale na liść sałaty? Macie jakieś typy?

czwartek, 21 stycznia 2010

Ksiądz- i jeszcze po kolędzie

Tak, nadchodzi ten okres roku, gdy w naszym wierzącym i praktykującym państwie, pełnym chrześcijan kochających bliźniego mniej niż siebie samego, do drzwi większości domostw puka Pan Ksiądz. Nieznoszącym sprzeciwu krokiem przekracza próg domu, omiata wzrokiem mniej lub bardziej zamożne chałupy, pokropi, poszepcze, ukoi smutki i pobłogosławi na nowy rok, a potem zgarnie do kieszeni należną kopertę i pomknie dalej głosić dobrą nowinę.

Ci, którzy mnie znają, albo czytają tych słów kilka, które czasem uda mi się wyprodukować, wiedzą, że moje przekonania religijne od niezbyt fanatycznych zeszły na całkowicie angostyczne  manowce. Wszelkie więc głoszone dogmaty i rytuały, którym poddajemy się w ramach tzw. hucpy religijnej, po ich przemyśleniu stały się dla mnie dość ciekawym materiałem poglądowym.

Więc wracając do Pana Księdza Po Kolędzie zauważyłam, że jego zapowiadane przybycie zawsze kwitowane jest głośnym wzdychnięciem zniechęcenia. Wizyta zawsze łączy się bowiem z przymusem nadprogramowego sprzątania, z koniecznością bycia w domu o konkretnej porze, co z kolei często wiąże się z opuszczeniem innych, bardziej ciekawych zajęć. Jakoś nie zdarzyło mi się jeszcze usłyszeć okrzyku, ba, choćby szeptu radości związanego z przybyciem w progi domu bożego wysłannika. Nie raz za to z oburzeniem komentowano moją antypostawę, która nie przewiduje wizyt tego jejmościa w moich skromnych progach. Było kiedyś jakieś powiedzenie o drzazgach i belkach w oku, ale w sumie czy to ma znaczenie, skoro i tak wszyscy smażyć się będziemy w ogniu piekielnym?

sobota, 16 stycznia 2010

Trafiony, zatopiony

Odebrałam " Cząstki elementarne"- utonęłam w lekturze- po uszy. Świetna proza!

"Opowieść o ludzkim życiu może być tak długa lub tak krótka, jak kto sobie życzy. Opcja metafizyczna, albo tragiczna, ograniczająca się koniec końców do dat urodzenia i śmierci, tradycyjnie wypisywanych na płycie nagrobnej, ma naturalnie tę zaletę, że jest wyjątkowo zwięzła."

Cząstki elementarne, Michel Houellebecq

sobota, 9 stycznia 2010

Wypadki myślowe

Rozbiórka
Los biurka

Wypisy duchowo użyteczne

"Chwilo, trwaj? Ile musiało się przesiać czasu,nieszczęść, błędów, by chciał to powiedzieć. Od dawna przecież nie potrafił żyć w "teraz", zawsze pełen wspomnień, nostalgii, lub wychylony w przyszłość, czegoś pożądliwie oczekujący, by spełnione porzucić i poszukiwać dalej. (...) Nie umieć sobie powiedzieć, "właśnie to jest twoje życie, teraz, nie czekaj na inne, odczuj je wreszcie". Przekleństwo."

"Zielony płomień" Andrzej Franaszek, Zeszyty literackie 2009 nr 4

piątek, 8 stycznia 2010

Edukacja

Czy wiecie kto to jest Kitka i Pompon?
Jeśli nic Wam nie świta w główkach- nie przejmujcie się. Nie są to postacie z żadnego kanonu lektur szkolnych, a już tym bardziej nie z klasyki światowej prozy. Kitka i Pompon to przybysze z kosmosu (choć nie z poczciwej i tchnącej sentymentalizmem Matplanety). Te różowo- niebieskie stworki przybyły na Ziemię, by eksplorować nasze zasoby fauny. Ulokowały się sprytnie w jakimś angielskim, podmiejskim zoo i podglądają nasze ziemskie zwierzątka, dzieląc się nabytą wiedzą z rzeszami małolatów oglądających kanał Mini Mini w nieprzyzwoitych dla pracujących dorosłych godzinach.

W zasadzie nie byłoby o co bić piany, bo bajka owa w porównaniu z innymi wytworami wyobraźni chorych twórców animacji dziecięcej, jest całkiem przyzwoita. Zastanowił mnie tylko dzisiejszy odcinek, w którym poszukujący przygód i rezolutny Pompon natknął się w zoo na niespotykany do tej pory obiekt, a mianowicie na wielką kupę. Dodam, że bajka łączy komputerową animację (czyli głównych bohaterów i ich statek), z normalnym obrazem filmowym, tak więc rzeczona kupa była ukazana w całej swojej krasie. Ale gdyby tylko o jedną kupę chodziło ... . Pompon, niebieski dociekliwiec, chciał dowiedzieć się koniecznie, kto pozostawił po sobie tę wielką kupę gnoju :).

Ponieważ w pobliżu nie było sprawcy, bystry kosmita postanowił poszukać w zoo innych kup i metodą dopasowywania odnaleźć właściciela opisywanej pozostałości. Dzieci mogły więc obejrzeć kupy w najróżniejszych rozmiarach i kształtach- mniejsze, większe, bardziej lub mniej kolorowe. Gdy pod koniec bajeczki udało się wreszcie ustalić, że monstrualne gówienko pozostawił po sobie łoś, Pompon, który zwykł po każdym swoim nowym odkryciu uwieczniać je, zapewne dla swych potomnych kosmicznych krajan, narysował siebie, a obok swoją wielką kupę. Okraszone to zostało soczystym pierdnięciem w wykonaniu przemiłej koleżanki Pompona- Kitki.


czwartek, 7 stycznia 2010

Po

Wiersz o wyzwoleniu, o stopieniu się z chwilą... . Piękny.

"Po"

Opadły ze mnie poglądy, przekonania, wierzenia,

opinie, pewniki, zasady,

reguły i przyzwyczajenia.

Ocknąłem się nagi na skraju cywilizacji,

która wydała mi się komiczna i niepojęta,

Sklepione sale pojezuickiej akademii,

w której kiedyś pobierałem nauki,

nie byłyby ze mnie zadowolone.

Mimo że jeszcze zachowałem

kilka sentencji po łacinie.

Rzeka płynęła dalej przez dębowe i sosnowe lasy.

Stałem w trawach po pas, wdychając dziki zapach

żółtych kwiatów.

I obłoki. Jak zawsze w tamtych stronach,

dużo obłoków.


Nad Wilia, 1999
Czesław Miłosz



Zamówiłam "Cząstki elementarne" by Michel Houellebecq. Simply can't wait ... .

środa, 6 stycznia 2010

Aerial photography

W ostatnim "Zwierciadle" przeczytałam artykuł o Kacprze Kowalskim- architekcie parającym się fotografią, którą uprawia nieco inaczej niż większość nas maluczkich. Jego wielką pasją jest bowiem latanie paralotnią. I stamtąd, z niebieskich przestworzy, fotografuje świat. Odnalazłam te niezwykłe dzieła na stronie internetowej autora. Co więcej, Kacper Kowalski prowadzi również bloga, na którego również zapraszam.

wtorek, 5 stycznia 2010

Stan czytelnictwa

No właśnie! Przeglądając szatę swego bloga natknęłam się na "sekcję" Czytanki 2009 i przeraziło mnie to, co zobaczyłam. Wydawało mi się, że jak urodziłam Domka to mój stan czytelnictwa upadł poniżej dopuszczalnego poziomu. Byłam w błędzie. Rok 2009 był chyba najmniej "zaczytanym" rokiem w historii mego życia (pomijając lata 1-5, gdy jeszcze nie umiałam sklecić litery do litery). I może nie tyle czasu, co chęci mi brak. I gdy już się zbliży ta chwila, że za moment będę mogła zasiąść wygodnie na kanapie, otworzyć książkę i zatopić się w fabule, coś mnie nagle odrywa od tej chwili, rozkojarza, myśli odpływają w niebezpieczne rejony.

Rok 2009 niełaskawy był dla prozy. I to chyba właśnie z braku możliwości długiego skupienia się powędrowałam w stronę poezji. Ale choć krótsza to forma, wcale nie mniej przez to treściwa, czego zresztą próbowałam kilkakrotnie dowieść na tym właśnie blogu. Nie mniej jednak, mam nadzieję, że w tym roku nadrobię zaległości, choćby po to, by zawstydzić Turbodymomena :)

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Z biegu ...

Coś! Cokolwiek! Wrzucić tu parę słów. Na chwilkę choćby się zatrzymać, ogarnąć myślą jedną, dwiema te godziny przelotnych urywków wyobraźni. Jedno celne zdanie. Myśl dnia.
Czy tak się w ogóle da?

niedziela, 3 stycznia 2010

Z Nowym Rokiem

I już po sylwestrowych szaleństwach. Kac wyleczony, zmęczenie odespane, postanowienia zrobione. Zabrakło mi czasu, by napisać parę słów o tym roku, który minął. Bo to był czas pełen skrajności: szczęścia i smutku, nadziei i jej braku, wlotów i upadków, spokoju i niepokoju. Bardziej niż zwykle odczuwało się tę nierówność losu. Ale ponieważ jestem w melancholijnym nastroju i wyliczanie rzeczy, które nie do końca były tego roku piękne spowodowałoby tylko pogorszenie mojego aktualnego stanu ducha, skupię się tylko na tym, co było dobre.

Odkrycie roku: mojito i sushi, Bruno Pelletier, Richie Kotzen, Kip Winger
Odkrycie siebie: więcej we mnie nieodkrytego niż się spodziewałam
Związek: najbliższy przy ciągle zmieniającym się barometrze uczuć
Syn: wzrastający, dojrzewający, niewinny, słodki
Przyjaźnie: nowe i stare, wciąż żywe, inspirujące
Twórczość: upragniony powrót inspiracji
Poezja: Kalliope, Erato i Euterpe ciągle odkrywane
Życie: wciąż bardziej skomplikowane
Harmonia: ciągle poszukiwana, w tym roku mniej jej niż zwykle