poniedziałek, 28 grudnia 2009

I co?

I co? Święta, święta i już po. Choć ja mogę raczej napisać : Wolne, wolne i już po. A było słodko z moim synkiem, który już jest taki samodzielny i zmienia się niemalże z dnia na dzień. Coraz więcej rzeczy go interesuje, coraz więcej umie. Ostatnio stał się miłośnikiem puzzli i książeczka z puzzlami w środku jest teraz najwyżej na liście zabawkowych hitów. Może godzinami dopasowywać części układanki, a co zabawniejsze świetnie mu się to udaje. Mój mały zuszek! Tak ostatnio coraz częściej go chwalę, za drobostki i za całokształt. Za to, że jest.
.
Czas wolny to wreszcie czas dla literatury. Tuż przed świętami dostałam nowe Zeszyty Literackie, a tam mnóstwo niezwykłych tekstów, których urywki na pewno przytoczę, jak tylko niesubordynowany serwis komputerowy zwróci mi mojego laptopa. A tak swoją drogą, okazuje się, że tak jak ciężko mi żyć bez potężnego kalendarza (do którego zawsze dopasowuję torebki), tak samo dziwnie jest bez mojego komputera. Mam tam przecież cały swój świat- ebooki, moją pisaninę, wszystkie ulubione strony internetowe. Taki jest dzisiejszy multimedialny świat.
.
A jak Wam minęły święta?

niedziela, 27 grudnia 2009

Midnight blues

Come rolling into town unaware

Of the power that you have over me

And what am I to do

With hello how are you

Nothing’s ever said that should be

.

And I don’t care about you

If you don’t care about me

We can go our separate ways

If you want to

The ties of love are strong

But they can be undone

And we’ll go our separate ways

If you want to

.

I’m turning into me, not you

I can change my mind not my blood

And not all who love are blind

Some of us are just too kind

We forgive too much

And never speak our minds

.

And I don’t care about you...

.

I’m giving up on you

And I’ll turn my heart to something new

And we’ll go our separate ways

If you want to

.

I stood out in the rain

Holding my breath

Waiting for you

You never came

You broke my heart

You broke my heart

I know who’s to blame

You’re to blame

And I don’t care about you ...

czwartek, 24 grudnia 2009

Wigilijne puchy

Jadąc do pracy trafiałam na same zielone światła! Ruch na ulicach- znikomy. Teraz siedzę w pracy samiusieńka (reszta gotuje święta), pogrążona w półmroku ponurego dnia, popijam zieloną herbatę z kaktusem i dociera do mnie, że te święta nie są tak świąteczne, jak bywały w latach zeszłych. Pomijam już fakt, że moja rodzina jest wyznania prawosławnego, co ni mniej ni więcej oznacza, że wigilię obchodzimy 6 stycznia, ale jednak wyznacznikiem " świąteczności" było dla mnie zawsze Boże Narodzenie zgodnie z kalendarzem gregoriańskim.

No i w tym roku jakoś mi wszystko umknęło przed nosem. I te kolędy, i Mikołaje, i zakupy, i choinki... . Jakoś tak bardziej nerwowo, zawodowo i przez palce uciekł mi ten grudzień. Głowa stale zaprzątnięta myślami treści niepoprawnej. Telefon dzwoniący non stop od rana do wieczora. Brak wytchnienia w domowych pieleszach. I tak jak zmarnował mi się się sierpień, grudzień w zasadzie też mogę spisać na straty.

Ale Wam Kochani- najlepszego na święta!

środa, 23 grudnia 2009

Sushi maki

Nigdy nie próbowałam sushi. Zawsze wydawało mi się to nazbyt egzotyczne, niedostępne, ale głównie bałam się zepsuć sobie pierwsze wrażenie jakimś źle przyrządzonym, nieświeżym alla sushi. Dlatego też postanowiłam, że jeśli kiedykolwiek miałabym się na nie skusić, musi to być coś pewnego- albo w jakiejś knajpce w Tokio, albo przyrządzone domowym sposobem przez jakiegoś znawcę.

No i stało się- w sobotę pożarłam swoje pierwsze sushi, zrobione przez K. Cóż mogę rzec- po prostu genialne! Jestem zachwycona! Było przepyszne! To połączenie nowych smaków- wyśmienite! Od soboty jestem zatem miłośniczką i muszę sama spróbować zrobić sushi.

A jak już o kulinariach rozmawiamy, to w nowym pakiecie telewizji kablowej mam teraz świetny kanał: kuchnia tv. Mogę zasiąść wieczorem i bez końca oglądać programy o wytwarzaniu serów, o winiarstwie, biznesie restauracyjnym i tradycyjnym sposobie na pesto alla genovese. To zupełnie tak, jak z programami podróżniczymi, które wciągają mnie od pierwszej minuty. I niech mi ktoś powie, że wytwarzanie i przygotowywanie jedzenia ( i mam tu na myśli slow food) nie jest sztuką.

czwartek, 17 grudnia 2009

Zzzz ... ima

Zima, zima, zima... . A już myślałam, wróć, miałam nadzieję, że jednak o nas zapomni. Że nie spadnie biały puch, że nie trzeba będzie wyciągać puchowej kurtki. W tym roku jakoś wyjątkowo jestem anty. Dlaczego ... ? Nie wiem.

A poza tym zauważyłam, że wpadam w przesadę jeśli chodzi o wielokropki. Pełno ich ostatnio w moich tekstach, w moich myślach.
Niedopowiedzenia,
zastanowienia,
poszukiwania.

Dzisiaj Dzień bez Przeklinania- yeah, forget it.

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Zaległa opowieść o koncercie...

I znowu było cudownie!
Wczoraj wieczorem (06.12.2009) po trzech beznadziejnie beznadziejnych polskich suportach (choć to naprawdę zbyt wiele powiedziane) i znacznie lepszym Markonee (oficjalnym suportem Wingera na tej trasie koncertowej) na scenie warszawskiej Progresji wystąpił Kip Winger.
.
Hmmm, wystąpił? Raczej dał czadu! Chyba nikt z tej (niestety) niewielkiej publiczności nie był zawiedziony. Tym bardziej, że to pierwszy koncert Wingera w Polsce, na który niektórzy fani (K. :) czekali latami. Było energetycznie, pozytywnie. Po prostu - półtorej godziny genialnej, odjazdowej muzyki. Amerykański rock na najwyższym poziomie. Winger zagrał swoje największe przeboje, a także kilka utworów ze swojej ostatniej, naprawdę niezwykłej płyty.
.
A gdy koncertowe emocje już zaczęły opadać, Kip wyszedł podpisywać płyty i można było sobie z nim zrobić zdjęcie, i nawet mu zaśpiewać, co ni mniej ni więcej uczyniłam ja, we własnej osobie.
.
Zainteresowanych twórczością Wingera zapraszam na jego stronę Myspace i Official Winger Channel na YouTube.

niedziela, 6 grudnia 2009

Julie & Julia


Lubię ciepłe, piękne filmy o tym, że w życiu się udaje, że życie to nie zombieland, że każdy może się odnaleźć, choć się zagubił i że to jest naprawdę możliwe. "Julie & Julia" ze świetną Meryl Streep i Amy Adams takim właśnie filmem jest. Rozbawił mnie i "rozpłakał" pozostawiając z ciepłymi myślami w środku grudniowej nocy. Polecam! Świetne kino.

sobota, 5 grudnia 2009

Łąki Łan

Wczorajszy koncert zespołu "Łąki łan" to ponad godzina pozytywnych wibracji i świetnego muzykowania, a wszystko to okraszone odjazdowym wyglądem zespołu. Rzadko się bowiem zdarza oglądać dorosłych mężczyzn poprzebieranych za owady :). Zainteresowanych zapraszam na stronę zespołu na MySpace.
.
A tymczasem ...
... jesień w pełni, jesień gnębi
... zewsząd wyskakują mikołaje (i świetnie bo przynajmniej nie jest tak szaroburo)
... kolejny "karp" świąteczny w trójce
... piwa z przyjaciółmi w Odeon Jazz Club
... pierwszy i ostatni raz żołądkowa z mlekiem
... praca, praca, praca, przyjemność, praca

wtorek, 1 grudnia 2009

niedziela, 29 listopada 2009

Ot tak!

Niektórzy lubią poezję


Niektórzy-

czyli nie wszyscy.

Nawet nie większość wszystkich ale mniejszość.

Nie licząc szkół, gdzie się musi,

i samych poetów,

będzie tych osób chyba dwie na tysiąc.

.

Lubią-

ale lubi się także rosół z makaronem,

lubi się komplementy i kolor niebieski,

lubi się stary szalik,

lubi się stawiać na swoim,

lubi sie głaskać psa.

.

Poezje-

tylko co to takiego poezja.

Niejedna chwiejna odpowiedź

na to pytanie już padła.

A ja nie wiem i nie wiem i trzymam się tego

jak zbawiennej poręczy.


Wisława Szymborska



Tak dziś poetycko, bo jakoś melancholijnie rozciąga się ta niedziela. A ja zanurzona w domowej ciszy, odpoczywając po wesołym weekendzie, zaczytuję się Miłoszem. Ileż zawsze we mnie było niechęci do tej miłoszowskiej poezji. A to wszystko przez szkołę, "gdzie się musi", przez te lekcje polskiego, schematyczne i nudne do bólu, wyzute zupełnie z indywidualizmu, szablonowe i pozbawione ducha. To także ówczesny brak dojrzałości do zrozumienia słów i metafor i sensów ukrytych. Choć przecież teraz też nie pojmuję, też gubię ślady, ale już więcej tej poezji we mnie niż wcześniej. I pewnie za lat kilka na nowo się odczyta to, co teraz umknęło.

Takie sobie wieczne poszukiwania sensów ... .

środa, 25 listopada 2009

No Richie jest the best!

Wczoraj pochmurną polską jesień rozwiał poryw kalifornijskiej oceanicznej bryzy, a wszystko to w chwili gdy Richie Kotzen wkroczył na scenę warszawskiej Progresji i i dotknął strun swojej gitary. Promując swoją nową płytę Richie pierwszy raz zawitał w Polsce i sądząc po tym, jak niezwykle optymistycznie został przyjęty przez swoich fanów, na pewno zechce tu jeszcze wrócić.

I świetnie. Bo warto posłuchać i zobaczyć genialnego muzyka w akcji. Richie i jego gitara to zupełna jedność, a świetny wokal dopełnia tylko całości. Gdy popłynęły pierwsze dźwięki, wiedziałam już, że tego koncertu nie da się już zapomnieć. Bo Richie, jak powiedział mój kolega P., to "stage animal" i ze świecą kogoś takiego szukać na polskiej scence muzycznej. Perfekcyjny w każdym calu, a jednocześnie niezwykle ekspresyjny i spontaniczny- mieszanka wybuchowa talentu i seksu. Więcej dodawać nie trzeba. Bo w Richiem można się zakochać ... uwierzcie. Wrażliwy z niego chłopak, o czym świadczą teksty i muzyka, a jednocześnie diable spojrzenie .... Sam przecież śpiewa : "I'm doing what the devil says to do" :). Czegóż chcieć więcej- po prostu kwintesencja rockendrollowca.

A po koncercie i czterech bisach Richie (lekko zmęczony :) wyszedł by podpisywać płyty.
I udało się zagadać i zrobić zdjęcie. No pięknie było ... .


poniedziałek, 23 listopada 2009

Kayah :(

Ach cierpię, bo wszyscy byli, a ja nie; bo wszyscy słyszeli, a ja nie! Ominął mnie koncert Kayah, bo żem się w tym czasie służbowo zabawiała w Krakowie. Ale przynajmniej przyjemnie było, bo wyjazd służbowo- towarzyski udał się przednio. Może kilka słów o tym napiszę w czasie późniejszym, bo jakoś weny na wieczór dzisiejszy brak.

Bo w zasadzie oprócz tego, że wyrażam ogromny ból z powodu niebytności na wyżej wymienionej artystycznej gratce, to chciałam o czymś zupełnie innym. Tak mi wpadło do głowy, by napisać o intrygującej mnie od dawna sprawie, być może błahej i śmiesznej jak się z początku wyda, ale w gruncie rzeczy dość ważnej biorąc pod uwagę dzisiejszy nasz żywot w świecie całkowicie globalnym i medialnym. Ten wstęp więc rozpocznie moje rozważania o opisach, jakie moi znajomi, i nie tylko, umieszczają na swoich profilach gadu-gadu. Bo chyba zgodzicie się ze mną, że teraz niemalże każdy posiada GG, i używając go w mniejszym, bądź większym stopniu wpisuje się w ten globalny wir informacyjny.

Obsługa komunikatora jest prosta jak budowa cepa. Zakładasz konto, logujesz się i piszesz - jak masz do kogo oczywiście. Choć jeśli nie, to w zasadzie wcale Cię to nie ogranicza, bo w katalogu publicznym są tysiące osób i tylko od Ciebie zależy na ile umiejętnie zagaisz rozmowę, by ktoś się zainteresował tym, co masz mu do napisania. To troszkę podobne do blogowania, choć blogi są chyba bardziej dla ekstrawertyków pragnących poklasku dla swojej bardziej lub mniej ciekawej codzienności :). Na GG również możesz się otworzyć dla bliżej nieznanego Ci osobnika. Niektórzy szukają przyjaciół, partnera do niezobowiązującej pogawędki, anonimowego powiernika sercowych problemów, ale częściej kontaktują się w ten sposób ze znajomymi, w różnym celach - od towarzyskich poczynając, na erotycznych kończąc.

A ja mam taką manię, że ilekroć włączę GG, z którego dość często korzystam także służbowo, od razu czytam opisy, które wyświetlają się pod profilami znajomych. Tych kilka słów, czasem jakiś link do strony internetowej, czasem wyrywek myślowy, kawałek wiersza lub piosenki, albo po prostu rzucony w internetową przestrzeń skowyt bolącej rzeczywistości są niezwykle intrygującą kwestią socjologiczną, filozoficzną też nieraz. Śpieszę dodać, że brak takiego opisu nie świadczy bynajmniej o ubogiej czy przeciętnej duszy właściciela, a jedynie o mniejszej niż moja potrzebie ekstrawertyzmu, albo dnia tego całkowitej niechęci do wywnętrzania się po prostu. Taki opis przecież, chcąc nie chcąc, daje wgląd w nasze myśli i przeżycia, poglądy, radości czy smutki, zainteresowania. Czasem może powiedzieć więcej, niż sobie twórca opisu życzy. A czasem, wręcz przeciwnie, potrafi zmylić trop całkowicie. W każdym bądź razie, jakby nawet patrzeć na to z przymrużeniem oka, jest to zdecydowanie jakaś forma kreacji. Mniej lub bardziej wyszukana, ale zawsze. Co prowadzi mnie do dość optymistycznej konkluzji, że więcej wśród nas artystów niż nam się wydaje.

środa, 18 listopada 2009

Madame Tutli Putli

Czy lubicie animacje? Czy lubicie DOBRE animacje? Jeśli tak to zachęcam do obejrzenia świetnej Madame Tutli Putli. Ta 17-sto minutowa produkcja jest po prostu zachwycająca. Namawiam gorąco.

poniedziałek, 16 listopada 2009

Leszek M.

Co może rozproszyć ponurek (ponury ranek)? Zakochanie albo dobra muzyka. Dziś z rana w aucie pożyczony od W. Leszek Możdżer wdarł się w szarość ulic i mokrość powietrza torpedą cudownych dźwięków.
Urzekająco, przepięknie, wzruszająco!

niedziela, 15 listopada 2009

Wyrywki myślowe niedzielne

Buzują, łaskoczą myśli niepokorne, myśli niestosowne.
Piszą się słowa, tworzą metafory-litery pozlepiane uczuciami.
Dać upust emocjom... .
Rozmarzenia.

piątek, 13 listopada 2009

Miroczarowanie :)

Zachwycam się poezją Mirona Białoszewskiego.
Cóż za cudny słów twórca.
.
Mironczarnia

męczy się człowiek Miron męczy
znów jest zeń słów niepotraf
niepewny cozrobień
yeń
.

A do mnie chyba wraca ... pomysłowatość.
Myśli układają się w słowa.
Nareszcie!

środa, 11 listopada 2009

Na jak długo?

Zupełna błogość- kubek kawy, nie słychać tykania zegara (bo wszystkie elektroniczne), a jedynie cichy szum laptopa i kląskanie klawiatury. Zatapiam się w tej chwili tylko mojej- smakuję jej detale, od dawna już nie próbowane. W końcu dopadła mnie, wypełnia mnie rozkosznie harmonia ciała i ducha. Nie wiem na jak długo, ale przecież teraz to nieważne. Zapomniałam już, że liczy się tylko to co tu i teraz. Jak błogo gdy myśli nie dryfują w przeszłość, gdy wyobraźnia nie podsuwa niemożliwego. A jednocześnie tęskno...
.
Za oknem ponuro. Podwórkowy mokry asfalt pozalepiany jest gęsto żółtymi liśćmi dębu.
Dąb?
Skąd dąb, skoro wokoło tylko kasztanowce?
Zagadkowy ten listopad.
Rozciąga się w czasie i przestrzeni, zalęga w myślach, zasnuwa słońce, rozlewa i powoduje mdłości jak kiepskie wino.
Byle do wiosny...

wtorek, 10 listopada 2009

Behind the scenes

No muszę to wrzucić, bo mnie rozbawiło do łez :)

niedziela, 8 listopada 2009

Tarnina

Wróciłam do niedoczytanych "Zeszytów literackich" z Wiosny 2009, a tam piękna korespondencja Józefa Czapskiego ze Zbigniewem Herbertem i nawiązanie do jego wiersza "Tarnina".
.
Wbrew najgorszym przewidywaniom wrózbitów pogody
-szeroki klin polarnego powietrza wbity pod nasadę w powietrze-
wbrew instynktowi zycia świętej strategii przetrwania
-inne rośliny z namysłem zbieraja siłę do skoku
i na czarnych liniach frontu gromadzą paki przed atakiem-
zanim Prospero podniesie rękę
tarnina rozpoczyna solowy koncert
w zimnej pustej sali
.
ten przydrozny krzew łamie
zmowe ostroznych
i jest
jak piękni młodzi ochotnicy
którzy giną w pierwszym dniu wojny w nowiutkich mundurach
podeszwy butów ledwo zapisane piaskiem
jak gwiazdy poezji przedwcześnie zgasłe
jak wycieczka szkolna zabrana przez lawinę
jak ci co pośród ciemności widzą jasno
jak powstańcy którzy wbrew zegarom historii
wbrew najgorszym przewidywaniom
mimo wszystko zaczynają
.
o szaleństwo białych niewinnych kwiatów
zamieć oślepiająca
grzbiet fali
aubada z krótkim uporczywym ostinato
aureola bez głowy
.
tak tarnino
parę taktów
w pustej sali
a potem potargane nuty
lezą wśród kałuz i rudych chwastów
by nikt nie wspomniał
.
ktoś jednak musi mieć odwagę
ktos musi zacząć
.
tak tarnino
kilka czystych taktów
to bardzo duzo
to wszystko

środa, 4 listopada 2009

Koncert!!!

Cieszę się niesamowicie, bo wczoraj nabyłam bilety na koncert Richiego Kotzena w warszawskiej Progresji. Richie Kotzen jeszcze dwa tygodnie temu był dla mnie zupełnie nieznany. Dowiedzieliśmy się o jego istnieniu od mojego kolegi, który jest zafascynowany wirtuozerską grą Kotzena- genialnego gitarzysty. Co się okazało, Richie to również znakomity wokalista. Po przesłuchaniu kilku numerów nie mogłam mu się oprzeć i zdecydowaliśmy się wybrać na pierwszy w Polsce koncert Kotzena. Myślę, że będzie to fajne wydarzenie. Poniżej singiel z ostatniej płytki "Peace Sign". Jak dla mnie BOMBA pozytywnej energii i świetnego amerykańskiego rocka.


wtorek, 3 listopada 2009

Pisać? Nie pisać?

Pisać? Nie pisać? Jak pisać to o czym? Nie kleją mi się zdania. Zazdroszczę sobie inspiracji gdy zerknę na wcześniejsze miesiące i lata działalności na tym blogu. Pozapisywane kalendarze, mnóstwo myśli i pomysłów. Dlaczego więc teraz dopadła mnie taka jałowość intelektualna? Co niezapisane ginie w niepamięci- stąd zawsze stosy pamiętników i karteczek z tekstami piosenek i wersami, które nagle wpadły do głowy. Może to dlatego, że wiele mam teraz myśli zakazanych, niemoralnych może nawet? Może to ta jesień (choć przecież niemoc twórcza zaczęła się już wcześniej)? Może zmęczenie materiału ciągłą pracą, graniami, wyjazdami? Pragnę harmonii, chociaż wiem, że przy obecnym stanie ducha jest ona całkowicie niemożliwa. Nawet nie próbuję jej znaleźć. Przynajmniej w tym jednym jestem realistką. Do następnego ...

poniedziałek, 2 listopada 2009

Weekendowe swawole

Pierwszy od miesięcy wolny weekend:
- spędzone z synem więcej niż 2 godziny na zabawach, rozrabianiu, turlaniu się, śpiewaniu, skakaniu, czytaniu książeczek, przytulaniu,
- mieszkanie częściowo odgruzowane ze stosów niepoprasowanych ubrań,
- kupiona Wyborcza z "Wysokimi Obcasami" - co prawda jeszcze nie przeczytana, ale to już znak, że nadeszły "wolniejsze" czasy,

środa, 21 października 2009

October verses

Obudziłam się po 5 w egipskie ciemności, a teraz poranna mgielna niewidzialność zaokienna odbiera energię do życia. Zaczął się najgorszy okres roku- ponury, deszczowy, zimny, nieprzyjemny. Szukam odtrutki na te jesienne żałości, choć to w zasadzie naiwność. Nie pomoże nic innego jak tylko ogromna dawka słońca, którego nie ma i długo już nie będzie. Chyba nigdy nie uodpornię się na jesień- mój system psycho- immunologiczny zawsze będzie walczyć z tym ponurym wybrykiem natury.
.
Drunk in my mind
Physically sober
That is my way
to survive October

Soon to come winter
Freezes my cheer
Leaves cover my bed
Need You to warm me Dear

I deeply hope
Like nature blooms
That in the spring
I'll also do

piątek, 16 października 2009

Jesienne melancholie

Dawno mnie tu nie było, bo jakoś jesiennie i nienastrojowo, a w głowie chaos i myśli się kołaczą. Chciałoby się letniego słoneczka i ciepła, a tymczasem zakładam fioletowe kozaki (taka tegoroczna odtrutka na jesienne szarości) i zimowy płaszcz i próbuję w tej słocie odnaleźć choć na moment harmonię ciała i umysłu. Ale jest trudno, bo wydarzenia i emocje się intensyfikują, gonią, spiętrzają. W takich chwilach uciekam myślami nad mazurskie wakacyjne jezioro, błogie zielone krajobrazy, kojący widok tafli wody i godziny spędzone na dryfującym materacu z butelką/ami Warki Strong. Tak, to wspomnienie zawsze budzi we mnie błogą tęsknotę za spokojem i radością.
.
A wczoraj wieczorem obejrzałam fascynujący film "Cząstki elementarne" na podstawie książki Michel'a Houellebecq'a o tym samym tytule. Ta powieść była od dawna już na mojej liście książek do przeczytania, ale z braku czasu nigdy nie została tknięta. A szkoda, bo po adaptacji filmowej wiem, że książka na pewno jest dobra. Zresztą wywołała ogromne poruszenie wśród krytyków i czytelników, bo porusza tematy ważne i jak najbardziej współczesne- zagubiony człowiek XXI wieku, poszukujący istoty życia i miłości. Świetna rola Moritza Bleibtreu, za którą zresztą dostał Srebrnego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie. Film poruszający, wzruszający, prawdziwy. Świetne kino.


poniedziałek, 14 września 2009

Polucjantom stanowcze "Nie" ;)

Słuchanie "Polucjantów" w samochodzie to jest fatalny pomysł! Drę się niesamowicie, rozpraszam się okropnie, bo to muzyka, który wkręca się w człowieka.


.

Przełykam dzień po dniu
Wciąż smakują nie do końca
Nawet wódka nie dość słodka
Tak jest jakbym żył na pół
Dotykam ale tak
Jakbym czucia miał połowę
Serce na pół bije chłodem
Wśród ludzi wciąż jestem sam

Niepełny jest każdy dzień i samotny w mojej skórze
Pomiędzy być albo nie choć nadzieja mówi że
Następny dzień będzie ten kiedy się znajdziemy
Jak dwie połowy układanki


Tak po prostu tylko razem mamy sens
Jak dwie połowy jednej bajki
Która w końcu musi dobrze skończyć się
Jak dwie połowy układanki
Tak po prostu musi się ułożyć nam
Jak dwie połowy jednej bajki
Która w końcu zawsze dobry finał ma

Zbudzony tylko wpół
Drugą częścią śnię o Tobie
Taki nie do końca tu i nie do końca ja
Czekam gdzieś w połowie
Między nami gryzę dni cienie chwile
Mój Świat wciąż ma ten smak

Niepełny jest każdy dzień i samotny w mojej skórze
Pomiędzy być albo nie choć nadzieja mówi że
Następny dzień będzie ten kiedy się znajdziemy
Jak dwie połowy układanki
Tak po prostu tylko razem mamy sens
Jak dwie połowy jednej bajki
Która w końcu musi dobrze skończyć się
Jak dwie połowy układanki
Tak po prostu musi się ułożyć nam
Jak dwie połowy jednej bajki
Która w końcu zawsze dobry finał ma

środa, 9 września 2009

BMW - Bardzo Mój Wóz

Gdyby ktoś zapytał mnie, czy jestem fanką motoryzacji, odpowiedziałabym, że umiarkowaną. Nie wywieszam plakatów z autami nad łóżkiem, nie mam w komputerze tapety z ulubioną marką wozu, jeżdżę co prawda Mitsubishi Lancerem, ale nie jakąś wypasioną wersją za trzy miliony złotych. Ale odkąd na ulicach naszego miasta zaczęły się pojawiać nowe modele BMW to ja Was przepraszam bardzo, ale nie mogę od nich oderwać wzroku. Wypucowane metaliki lśnią w słońcu, smukła linia kusi- nic tylko podziwiać i napawać się tym pięknym widokiem.





wtorek, 1 września 2009

Wojennie i urodzinowo

Pieśń o żołnierzach z Westerplatte

Kiedy się wypełniły dni
i przyszło zginąć latem,
prosto do nieba czwórkami szli
żołnierze z Westarplatte.

(A lato było piękne tego roku).

I tak śpiewali: Ach, to nic,
że tak bolały rany,
bo jakże słodko teraz iść
na te niebiańskie polany.

(A na ziemi tego roku było tyle wrzosu na bukiety.)

W Gdańsku staliśmy tak jak mur,
gwiżdżąc na szwabską armatę,
teraz wznosimy się wśród chmur,
żołnierze z Westerplatte.

I śpiew słyszano taki: -- By
słoneczny czas wyzyskać,
będziemy grzać się w ciepłe dni
na rajskich wrzosowiskach.

Lecz gdy wiatr zimny będzie dął
i smutek krążył światem,
w środek Warszawy spłyniemy w dół,
żołnierze z Westerplatte.

Konstanty Ildefons Gałczyński
1939 r.
.
A dokładnie rok temu kuliłam się na łóżku w ramionach mego męża, coraz częściej czując bolesne skurcze, które zapowiadały, że pewnie już na świat pcha się nasz Maluszek. Oj przydawały się wówczas lekcje ze szkoły rodzenia. Ekscytacja mieszała się ze strachem, oczekiwanie z niepokojem. Adrenalina burzyła się we krwi. Ogarnął mnie jakiś dziwny stan gotowości na wszystko co ma mnie spotkać, choć tak naprawdę nie miałam zielonego pojęcia co się może zdarzyć. Pech chciał, że tego właśnie dnia dyżurował szpital, w którym nie można było rodzić wspólnie, ale nawet fakt, że mego męża odesłano spod drzwi szpitala nie zachwiał mną zupełnie. Tak jakbym miała przed sobą misję, cel do osiągnięcia i nic nie było impossible.
.
Teraz po czasie, kiedy wspominam sobie te smutne szpitalne korytarze, salę porodową sprzed 50 lat i komunistyczne, pozapadane łóżka, z których zejście było połogową ekwilibrystyką, dopiero dochodzi do mnie, jak cudowną rzeczą jest instynkt, szalejące hormony, kobiece ciało i psychika, która nastawia się i skupia wszystkie siły na jedym celu, ignorując wszystko co mogłoby rozproszyć uwagę. Miałam wrażenie, że cała energia kosmosu skupia się właśnie na mnie. Ogarnęło mnie poczucie, że wszystko musi skończyć się dobrze, bo za moment wydarzy się mały cud, który zmieni moje życie. Miałam szczęście, że trafiłam na fajne położne, które pomogły Dominiczkowi przyjść zdrowo na świat. A kiedy już się pojawił i przytuliłam Go do siebie wiedziałam, że to właśnie na Niego czekałam całe swoje życie.
Wszystkiego pięknego Żabko!

piątek, 14 sierpnia 2009

Porwać się tylko

Dzisiaj w drodze do pracy, w Trójce Mann i jego prognoza pogody:
" będzie wiatr, który może się porwać na porywistość".
.
A tak ogólnie, to się zagubiłam... . Zbyt wiele złej energii i negatywnych myśli, zbyt wiele złośliwych, jadowitych słów wypowiedzianych i usłyszanych. Orbituję daleko od idealnego obrazu związku. Zamyślam się nad rozwiązaniem, nad drogą, którą trzeba pójść. I marnuje się sierpień.
Bez sensu ...

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

The dumbing down of polish TV

Rzadko ostatnimi czasy włączam telewizor. W zasadzie najczęściej rano, kiedy to z porankiem TVN24 zaczynam dzień. Wolę wypożyczyć film, przeczytać książkę, posłuchać muzyki. Ale czasem, tak jak wczoraj, zdarza mi się przeskoczyć po kanałach. A nóż będzie coś ciekawego. I takim sposobem zatrzymałam się na Zielonogórskim Kabaretobraniu w telewizji Polsat.
.
Ponieważ uwielbiam Kabaret Moralnego Niepokoju, który był jednym z głównych gości programu, a poza tym całość prowadził Piotr Bałtroczyk, więc postanowiłam poświęcić część wieczoru na kabaretową rozrywkę. Pierwsze dwie części (poprzedzielane blokami przydługich reklam, od których już zdążyłam się odzwyczaić) były zabawne i w zasadzie nie mam się do czego przyczepić. Z kolei ostatnia część, która rozpoczęła się tuż po godzinie 21 zaskoczyła mnie bardzo, i to niestety negatywnie. Szczerze mówiąc to wraz z L. zastanawialiśmy, czy dobrze słyszymy, co i rusz bowiem w skeczach i żartach pojawiały się niesceniczne, a już tym bardziej nie telewizyjne słowa. Kurwa, dupa, spierdalaj... . Żeby nie było- zdarza mi się przeklinać w jeszcze gorszej formie, ale nie w telewizji przed 22. Zresztą chyba żadna pora czasu antenowego na takie wysublimowane słownictwo odpowiednia nie jest.
.
A skoro już jesteśmy na telewizyjnym poletku, to zahaczę jeszcze o Sopockie Hity Lata, które na nasze nieszczęście pojawiły się w państwowej "dwójce". Jakoś nie mogę strawić tej polskiej papki muzycznej- może dlatego, że zwykle słucham trójki, która jest bardziej wymagająca jeśli chodzi o selekcję puszczanych artystów. I to tyle z mego biadolenia na dziś.

piątek, 24 lipca 2009

O tym, że życie gdzieś ucieka

Czuję jak gonię, lecę, pędzę, a zaraz potem zasypiam bez chwili wytchnienia, bez chwili dla siebie. Muszę się zatrzymać choć na moment, nabrać oddechu, pocieszyć się latem, które bezszelestnie mija sobie obok mnie. Nim się obejrzę już pospadają liście. A jesień przecież już zaczyna powoli grozić. Jabłka, które rodzice przywieźli mi na kompocik, niebezpiecznie zapachniały jesienią. Nie daję się zwieść, że dopiero koniec lipca. Za szkolnych czasów przełom lipca i sierpnia był niezwykle niebezpiecznym momentem. Niby dopiero środek wakacji, ale jednak już bliżej niż dalej.
.
Od poniedziałku rozpoczynamy więc urlop- jakoś się udało to wszystko zgrać do kupy, żeby razem, żeby choć kilka dni. Sam na sam ze sobą i Dominiczkiem- pierwsze nasze wspólne wakacje. Na razie zupełnie bez planów, ale na pewno pojeździmy z Dominiczkiem po okolicy starając się jak najbardziej urozmaicić mu tych kilka wspólnych dni. A że dzień zaczął sie ponuro i deszczowo, a nie ma niczego lepszego na taki blues niż dawka dobrej muzyki, zapraszam wszystkich do posłuchania "Twentysomething"- Jamie Cullum. Wsłuchajcie się w tekst- to chyba opowieść o każdym z nas.

After years of expensive education,

a car full of books and anticipation,

I’m an expert on Shakespeare and that’s a hell of a lot

but the world don't need scholars as much as I thought.

Maybe I'll go travelling for a year,

finding myself or start a career.

I could work for the poor though I’m hungry for fame

we all seem so different but we're just the same.

Maybe I'll go to the gym, so I don't get fat,

aren't things more easy with a tight six pack?

Who knows the answers? Who do you trust?

I can't even separate love from lust.

Maybe I’ll move back home and pay off my loans,

working nine to five answering phones.

Don't make me live for my friday nights,

drinking eight pints and getting in fights.

I don't want to get up, just let me lie in,

leave me alone, I'm a twenty something.

Maybe I'll just fall in love that could solve it all,

philosophers say that that’s enough,

there surely must be more. Ooooh

Love ain’t the answer nor is work,

the truth eludes me so much it hurts.

But I’m still having fun and I guess that's the key,

I'm a twenty something and I'll keep being me.

piątek, 3 lipca 2009

Bruno Pelletier

Bruno to właściwie moje odkrycie roku, a zawdzięczam to I.nnej, która wrzuciła pewnego dnia na swego bloga piosenkę "Les Temps des Cathedrales" z musicalu "Notre Dame de Paris", śpiewaną właśnie przez Bruna Pelletier. No i cóż, stało się - miłość od pierwszego przesłuchania. Choć co by nie mówić, Bruno to także kawał niezłego ciacha :)



Après toi, le déluge

Après toi, le désert

J'ai perdu mon refuge

Un morceau d'univers
.

Après toi, le début

D'une période glacière

Un froid presqu'inconnu

Poussière dans la poussière

.

Alors je cherche ailleurs

Un autre monde,
Loin de nos ombres

Loin des décombres

.

Alors je cherche ailleurs

Une autre terre Pour me défaire

Et tout refaire Mais pas la même erreur

.

Après toi le désordre

Le chaos d'un volcan

Il nous reste que des cendres

Des vestiges d'autres temps

.

Après toi le déluge

La pluie sur mon visage

Et le soleil qui refuse

De percer les nuages

.

Alors je cherche ailleurs

Un autre monde, Loin de nos ombres

Loin des décombres

.

Alors je cherche ailleurs

Une autre terre Pour me défaire

Et tout refaire Mais pas la même erreur

.

Après toi le déclin

Comme la fin d'un empire

dont il reste rien

Que des mots pour l'écrire

poniedziałek, 29 czerwca 2009

Matt Dusk- live in Białystok

Ku mojemu najszczerszemu zdziwieniu i radości, ostatnim koncertem inaugurującym 260-lecie nadania praw miejskich mojemu miastu, był występ Matta Dusku. Kiedy się o tym dowiedziałam, myślałam, że z podekscytowania chyba zwariuję. Wydawało się to niewiarygodne, że w moim mieście będzie można za free posłuchać tego cudnego artysty.
.
Wczorajszy koncert zaczynał się o godz. 21. Popędzałam mojego męża, który jak zwykle ociągał się przed wyjściem ładując sprzęt fotograficzny, baterie, karty itp., chciałam bowiem zająć jak najlepsze miejsce. Koniec końców dotarliśmy na miejsce o 20:45 i ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu zamiast tłumów pod sceną, zastaliśmy zaledwie kilku ciekawskich. Wiele osób rozsiadło się w sporej odległości od sceny, zajmując ławeczki i schody ogromnego rynku znajdującego się w środku naszego miasta. Szczęśliwa więc jak nigdy, pociągnęłam męża aż pod samą scenę. I tak, w odległości zaledwie 5 metrów od sceny, z niecierpliwością oczekiwałam na rozpoczęcie koncertu.
.
Po oficjalnych przemówieniach zapowiedziano wreszcie Matta Duska, który wszedł na scenę tuż za swoim zespołem. Od razu zaskoczyło mnie, że jak na mężczyznę jest zupełnie niewielki i dużo bardziej chłopięcy niz na teledyskach, które widziałam. Matt zaśpiewał piosenki ze swojej pierwszej i drugiej płyty, dając tym samym świetny koncert, bowiem muzycy, którzy mu towarzyszyli to także artyści nie pierwszej wody. Nie mogłabym sobie darować, gdybym po koncercie nie poszła za kulisy w nadziei na spotkanie Matta. Po godzinie oczekiwania udało się. Drżącym głosem, zupełnie jak podniecona nastolatka wyklepałam coś w stylu "Your show was amazing. Thanks for the music. Here in Bialystok we're simply craving for such good concerts and it was great pleasure listening to You and Your band ...". L. zrobił nam zdjęcie (także kilka podczas koncertu) i taka rozanielona zakończyłam ten wczorajszy cudowny wieczór.
.
Fajnie, że sporo osób przyszło, żeby obejrzeć koncert, choć podobnie jak było z Lurą, większość nie wiedziała czego się spodziewać. Zapewne, żeby grał Feel, rynek pękałby w szwach, a rozentuzjazmowany tłum wyrywał by sobie włosy z głowy, ale i tak sporo osób odnalazło ogromną przyjemnośc w słuchaniu tej wymagającej muzyki. Świadczy to tylko o tym, że polski rynek muzyczny i większość stacji radiowych zyskałyby promując artystów grających muzykę bardziej szlachetną niż plastikowy pop i szablonowy rock. Polski słuchacz nie jest bowiem baranem i zna się na dobrej muzyce.
A Wy poradujcie się troszkę Mattem.
.

sobota, 27 czerwca 2009

piątek, 26 czerwca 2009

The King is dead- Long live the King

Głowię się nad początkiem tego wpisu. Każdy wstęp wydaje się bowiem banalny. Tak jest zawsze, gdy ma się do czynienia z czymś wielkim. Brak jest słów, by to ogarnąć. Można jedynie skupić się na małym wycinku, na swoim doświadczeniu, na swoich emocjach. A Michael Jackson był, jest i zawsze będzie kimś wielkim. Stąd tak trudno jest popełnić cokolwiek nie popadając w banał.
.
A Micheala Jacksona słuchało się już w podstawówce. Słuchało się nałogowo (najpierw z pirackich kaset o wątpliwej jakości zajeżdżając Kasprzaka), patrzyło się na jego twarze spozierające z oblepionych plakatami ścian, oglądało jego cudowne teledyski. Te pierwsze nastoletnie zauroczenia muzyczne często, także i w tym przypadku, wiązały się z platoniczną miłością do idola. Bo on taki przystojny, i tak pięknie śpiewa, a jak tańczy ... . Ale kiedy już opadły te niedojrzałe emocje, zaczęła się spoza nich wydzierać prawdziwa fascynacja dla tej genialnej muzyki. Ile razy wzruszała mnie ona do łez, ile razy przechodziły mnie ciarki gdy słyszałam te magnetyczne dźwięki- nie zliczę. To nieśmiertelna, genialna twórczość wielkiego artysty. Świetne aranżacje, rozpoznawalne od pierwszych taktów, niepowtarzalny głos, taniec, nowatorstwo ... . A przy tym niepospolity człowiek, nadwrażliwiec zupełnie nie przystosowany do tego, co go spotkało. Postać kontrowersyjna, któremu zarzucano wiele, ale i kochano bezgranicznie. Człowiek tajemnica, bo choć żył w blasku fleszy, nigdy nie odkrył się do końca. I jaki by nie był Wasz stosunek do tego człowieka, Jego twórczośc jest bezsprzecznie czymś wyjątkowym i niepowtarzalnym.
Rest In Peace My King.
.


sobota, 20 czerwca 2009

Lura!

I proszę nie mylić tytułu tego posta z nienadającą się do picia kawą, bo chodzi o zupełnie inną, lekkostrawną, acz w żadnym wypadku nie pretensjonalną, słoneczną i niezwykle utalentowaną dziewczynę, z koncertu której właśnie wróciłam.
.
W ramach rozpoczynających się dni Białegostoku, zupełnie niesamowicie, zamiast feelów czy innych markowskich, na koncert rozpoczynający obchody zaproszona została Lura. Cóż za cudowne rozpoczęcie lata! Pomijam fakt, że nieźle lało podczas niemalże całego koncertu, co jednak zupełnie nie zgasiło w publiczności zapału do tańca i radowania się tą niezwykłą muzyką. Ubrana w różową do granic możliwości sukienkę, wyszła Lura i naprzeciw niesprzyjającej aurze, swą charyzmą i pięknym głosem rozgrzała tę północną publiczność, która pewnie w większości po raz pierwszy Lurę na oczy widziała i na uszy słyszała. A że słuchać było czego, bo muzycy akompaniujący Lurze to także niezwykli artyści, to pewnie kilka osób z tłumu zainteresuje się tematem na tyle, by nabyć płytę i poddać się czarowi tej pięknej muzyki.
Co tu gadać, zostawiam Was sam na sam z Lurą.
.
.

Oficjalna strona, a na niej kilka piosenek z nowej płyty.

środa, 17 czerwca 2009

Spóźniony Dzień Dziecka

To zatrważające, że jest już połowa czerwca, a ja od początku roku przeczytałam nieledwie pięć książek, choć tyle mam ich jeszcze w zanadrzu (m.in. dwie zaległe powieści Daniela Silvy, na które z taką niecierpliwością oczekiwałam). Brak czasu, brak czasu, brak sił! A łudziłam się, że jak Dominik sam już zacznie się poruszać po mieszkaniu to będę miała chwilkę wolnego dla siebie! Hehehe! Marzenia! Teraz muszę go pilnować dwa razy uważniej. Dlatego zamierzam wykorzystać na maksa fakt, że dzisiaj Dominik został na dwie noce oddelegowany do Babci Halinki. Poczytam sobie do woli, ogarnę mieszkanie, poleniuchuję bez przymusu ciągłego skupiania się na stale poruszającym się obiekcie wtykającym wszędzie swoje niewielkie, acz ruchliwe paluszki. Prawdzwy Dzień Dziecka!
.
I jeszcze mała dygresja o upadającym poziomie kultury. Kilka dni temu na skrzynkę pocztową mego służbowego telefonu (sieć Orange) przyszedł sms następującej treści:
"Pruknij swoim telefonem. Spróbuj ZA DARMO Piardofona". Cholera, skoro ZA DARMO to może się skuszę?

piątek, 12 czerwca 2009

Beyonce Experience

"There are people who were born to do certain things, people who would not be themselves having no chance of fullfilling their destiny. Those are geniuses. People determined to act and to create, people tormented with their constant pursue towards perfection, towards making real the ingenius ideas crowding in their minds.
.
They are the essence of creation. Having touched the invisible and inaccessible levels of humanity, closing themselves to the higher conciousness, they leave the trace for the ordinary rest to follow, so we can make ourselves better by tasting those crumbles of ultimate beauty left for us behind on their way."
.
Tych kilka niezwykle górnolotnych słów nakreśliłam niemalże dokładnie dwa lata temu, a inspiracją była Beyonce. Większość pomyśli w tym momencie, że ma do czynienia z jakąś szaloną nastolatką, której światek muzyczny zamyka się na serwowanych w eskach albo innych zetkach muzycznych papkach. Zdawać by się mogło, ale kto jak kto, Beyonce nie jest zwykłą gwiazdką pop. I choć na początku właśnie na to się zanosiło, rozwijając swoją karierę dowiodła, że jest świadomą siebie, niezwykle utalentowaną artystką. Dowodem niech będziechociażby koncert Beyonce Experience, który właśnie miałam przyjemność obejrzeć.
.
Mogę śmiało powiedzieć, że to jeden z lepszych koncertów jakie widziałam, i w żaden sposób nie da się go porównć do ogladąnych przeze mnie koncertów jej koleżanek po fachu- wliczając w to także Christinę Aquillerę. Co w Beyonce cenię najbardziej, to jej ogromna niezależność, dzięki której ma ona wpływ na wszystko co się dzieje w jej muzycznej i filmowej karierze. Jest autorką swoich piosenek, współprodukuje swoje płyty, dzięki czemu nie jest kolejną muzyczną wydmuszką na światowej scenie. Strasznie też lubię jej silny feminizm, czemu daje wyraz w tekstach piosenek, albo chociażby w fakcie, że jej zespół muzyczny składa się tylko i wyłącznie z kobiet.
.
Beyonce śpiewa i tańczy znakomicie. Połączenie obu tych czynności jest niezwykle trudne, zwłaszcza gdy śpiewa się na żywo, a nie oszukuje jak to najczęściej robi np. Britney Spears. Spektakl pełen jest oczywiście erotyzmu, ale to jest tylko pikantny dodatek do perfekcyjnego wykonawstwa. Zresztą trudno by było Beyonce strugać niewiniątko, skoro to osoba niezwykle seksualna ("Quenn B is gonna sting" :) Jednak pod tym wszystkim jest pełen profesjonalizm, ogrom pracy i wytrwałości, no i nietuzinkowa postać, która już dawno wymknęła się spod definicji gwiazdki pop.

wtorek, 26 maja 2009

Mother's Day - Redefined

Rok temu byłam w szóstym miesiącu ciąży i nie potrafiłam sobie wyobrazić ani tego, jak będzie wyglądało moje dziecko, ani tym bardziej jak zmieni ono moje życie. Jeszcze wczoraj, gdy jechaliśmy z mężem do sklepu dziecięcego w poszukiwaniu nowego fotelika dla Dominika, wspominaliśmy naszą ostatnią wizytę w tymże, a było to niemalże równo 12 miesięcy temu, tylko wtedy zastanawialiśmy się nad rodzajem wózka jaki zakupić dla naszego nienarodzonego jeszcze synka. Tymczasem wczoraj nasz maluch hasał już po sklepie wyszukując co ciekawsze i kolorowsze okazy do zbadania.
.
Nadszedł więc pierwszy w moim życiu Dzień Mamy i nie będę chyba oryginalna stwierdzając, że posiadanie własnego potomka zmieniło troszkę mój stosunek do własnej mamy. Nabrały też sensu powtarzane przez moją mamę słowa, że jesteśmy z siostrą największymi jej skarbami, i że nikogo nie kocha się tak bardzo, jak własnego dziecka. Ale sprawdza się też powiedzenie, że kiedy pojawi się maluch, nic już nigdy nie będzie takie samo. O tym ostatnim przekonuję się niemalże codziennie, bowiem podzielenie swojego czasu pomiędzy pracę, dom, opiekę nad dzieckiem, próby oraz grania wymaga niezwykłej dyscypliny. Czasem w tym wszystkim zostaje mi godzina przed snem na poczytanie jakiejś lektury, co zwykle kończy się zaśnięciem na kanapie po przeczytaniu kilku stronic. Nie, że się żalę w tym pięknym dniu, ale czekam już na chwile, gdy Domek będzie potrafił zająć się sobą na dłużej niż tylko 15 minut. Zresztą podobne odczucia ma także mój mąż, na którego barki spada w zasadzie gros opieki nad małym. Ale gdy zmęczeni dniem siądziemy wieczorem przytuleni na kanapie to nie możemy przestać gadać i śmiać się z tego, co w ciągu dnia wymyślił nasz urwis. Koniec końców plusy jednak przysłaniają minusy :)

poniedziałek, 25 maja 2009

Z kryzysem w tle

Dowcip na dziś:
Dopadł mnie kryzys.
Jem spleśniałe sery, piję stare wino i jeżdżę samochodem bez dachu.

piątek, 22 maja 2009

DeMorela


Uwielbiam koncerty na żywo, a jeszcze bardziej gdy grają znajomi. Wczorajszy wieczór upłynął pod znakiem DeMoreli- nowego projektu moich znajomych. Było rewelacyjnie- kameralnie i cieplutko. Nie ma przecież lepszej publiczności niż znajomi, którzy wysyłają dobrą energię i tak się to wszystko pięknie miesza i potęguje, że muzykowanie jest najczystszą przyjemnością.
.
Jak to dobrze, że polska muzyka nie kończy się na tych shitowych utworkach puszczanych w komercyjnych radiach. W Białymstoku, gdzie mieszkam, ale pewnie i w każdej mniejszej i większej mieścinie, światek muzyczny jest bardzo prężny. Ludzie grają, śpiewają, tworzą i choć większości nie uda się zaistnieć dla szerszej publiczności, to cieszy ten strumień kreatywności, ta pozytywna energia, którą ludzie chcą się ze sobą dzielić. Kończąc tą optymistyczną wizją, zapraszam Was na stronę DeMoreli, gdzie można usłyszeć jeden z nowych numerów.

środa, 20 maja 2009

Wpadka z podsłuchem

Do napisania tego postu natchnęła mnie I.nna, która niedawno sprzedała swoim czytelnikom kilka swoich wpadek. Jak to w życiu bywa, każdemu przydarzają się takie historie, więc i ja postanowiłam opisać jeden z takich przypadków.
.
W czwartej klasie liceum, kiedy wraz ze współtowarzyszami szkolnej niedoli powoli kończyliśmy ten etap naszego życia, przydarzyła nam się niezapowiedziana kartkówka z polskiego. Jak to bywa z takimi niespodziankami, mało kto był przygotowany, ze mną na czele. Jedno z pytań dotyczyło nawiązań do utworów romantyzmu w literaturze współczesnej. W pamięci biała plama, cóż więc robić? Trzeba się jakoś ratować i wyciągać informacje od znajomych z sąsiednich ławek. Traf chciał, że przede mną siedziała J., która zdolna była niezwykle, więc co i rusz na moje szturchnięcia, szeptała mi podpowiedzi. No jakoś poszło. Nie za dobrze być może, ale spodziewałam się przynajmniej trójki. Nadszedł dzień kolejny, lekcja polskiego, wszyscy zasiadają w ławkach oczekując z niecierpliwością wyników pechowej kartkówki. Pani profesor zasiada przy biurku, uśmiecha się tajemniczo i zaczyna mówić:
- Uprzedzam pytanie- sprawdziłam wasze wczorajsze wypociny. Żadna rewelacja, ale jedna praca wywołała w mojej rodzinie salwy śmiechu. Niechże ją odnajdę. A jest. Dominika T. napisała, że jednym z przykładów nawiązań do literatury romantyzmu jest wiersz Władysława Broniewskiego pod tytułem "Blady romans". Następnym razem poproś kolegów o prawidłową podpowiedź, bo tytuł tego wiersza to "Ballady i romanse". Proszę bardzo- trójka za niezamierzoną inwencję twórczą.

środa, 13 maja 2009

O tym, że człowiek nieustannie się uczy

Czas: Późne popołudnie
Miejsce: Przystanek


Wracając ze spaceru z moim synkiem, który już właściwie drzemał w wózku, przechodziłam obok przystanku autobusowego. Nagle z ławeczki podniosła się babuleńka w ciężkich, rogowych okularach, na oko około osiemdziesiątki, i skulona podpierając się na laseczce wolniutko podeszła w moim kierunku.
Przekonana, że Pani -Babcia będzie chciała abym pomogła jej odczytać rozkład autobusów, względnie zapyta o drogę, zupełnie nie spodziewałam się tego, co mnie za moment spotkało. Babuleńka bowiem, ni stąd ni zowąd, zapytała w te słowy:
- Czy wie Pani, kiedy najlepiej jest zajść w ciążę?
Pomimo, iż pytanie było raczej bezprzedmiotowe, biorąc pod uwagę fakt, że pchałam wózek z własnym synem, zbita całkowicie z tropu postanowiłam wysłuchać Pani- Babci.
- Najlepiej jest dwa dni przed miesiączką, bo plemniki żyją 48 godzin i wtedy zostają w macicy.- dokończyła swój wywód babuleńka.
Podziękowałam pięknie za lekcję biologii i ruszyłam zdziwiona w dalszą drogę. Co tu kryć- całkowicie mnie zatkało. W życiu bym się nie spodziewała, że taką wiedzę przekaże mi posunięta w wieku emerytka.

poniedziałek, 11 maja 2009

Wiosenne nie-porządki

Wiosna przyszła, pyszni się i ubiera na zielono, a mi uciekają pomysły na posty, bo nie mogę się zmusić, by je w porę zapisać. Moje czytelnictwo kuleje, piętrzy się sterta nieuprasowanych ubrań, obiady podjadamy u teściowej. Tak! Bezspornie zaczął się cieplejszy okres roku, który rozleniwia i uniewrażliwia na wszystkie obowiązki domowe. Wolne chwile wolę poświęcać Dominiczkowi, który po zapoznaniu się z obsługą chodzika, dzielnie przemierza mieszkanie i podwórko dziadków. A ile sprawia mu to radości! Stał się samodzielnie mobilny, co ni mniej ni więcej oznacza, że coraz częściej powtarzam "Dominik! Nie wolno!", a on nawet czasem się słucha :)

piątek, 10 kwietnia 2009

Francesca Woodman

Trafiłam dziś z rana na świetne zdjęcia fotografki Francesci Woodman. Choć tworzyła krótko, bo popełniła samobójstwo w wieku 22 lat, jej prace są niezwykłe- trochę dziwne, niepokojące. Ciało ginące w tle otoczenia, rozmazane, jakby było i nie było go zarazem, uwikłane pomiędzy istnieniem i niebytem. Kobiety smutne, zaplątane w rzeczywistości, poszukujące, zdradzone. Znakomite. I niezwykle wymowne.





czwartek, 9 kwietnia 2009

Melancholijnie

Szczególna rzecz - mówił. - Każdy ptak w górze i każdy człowiek na ziemi wyobraża sobie, że idzie tam, dokąd chce. I dopiero ktoś stojący na boku widzi, że wszystkich razem pcha naprzód jakiś fatalny prąd, mocniejszy od ich przewidywań i pragnień. Może nawet ten sam, który unosi smugę iskier wydmuchniętych przez lokomotywę podczas nocy?... Błyszczą przez mgnienie oka, aby zagasnąć na całą wieczność, i to nazywa się życiem.
.
"Lalka" Bolesław Prus

środa, 8 kwietnia 2009

A Little Bit of Green


.
.
New post on Healthy Selfishness - feel free to check it out.

Jedziemy ... samochodem

Ostatnio sporo jeżdżę autem, bo przecież zapomniałam się pochwalić, że takowe już posiadam. Swoje, na własność, pierwsze autko w życiu. Więc rozjeżdżam się nim na prawo i lewo, smakując swobodę i niezależność. Staram się nie myśleć o zanieczyszczeniu powietrza, efekcie cieplarnianym i druzgocącym wpływie braku ruchu dla mojej kondycji fizycznej.
.
Wracając jednak do głównego wątku, to pomykając ulicami miasta nieuniknione jest postojowe w korkach. A wtedy, zauważyłam, bardzo lubię spoglądać w lustereczko obserwując kierowców w aucie za mną. Czegóż to ludzie nie wymyślą dla zabicia nudy. Można się umalować (jak to czynię nieraz i ja), można podłubać w nosie, sprawdzić stan uzębienia, przeczytać akapit książki bądź gazety, można porozmawiać ze współpasażerem, albo wręcz przeciwnie, ostentacyjnie się do niego nie odzywać.
.
Ja mam własny, niezawodny sposób na korki. Kiedy jadę z synkiem, po prostu się do niego odwracam i gadamy sobie- ja po ludzku, on po niemowlęcemu, ale zawsze się jakoś dogadujemy co sprawia nam obopólną radość. I możemy sobie tak stać choćby i pół godziny, bo z takim towarzyszem nie straszne mi choćby i najdłuższe korki.

niedziela, 29 marca 2009

Corner of the Earth

Wszystko, co stworzy Jamiroquai po prostu do mnie przemawia. A dziś "Corner of the Earth" szczególnie. Bo przecież idzie wiosna, wkrótce wszystko się zazieleni i pewnego pięknego, słonecznego dnia, ni stąd ni zowąd, poczuję to, o czym śpiewa Jay Kay.
"Nature's got me high and its beautiful.
I'm with this deep eternal universe
from death until rebirth".
.
.
Little darlin' don't you see the sun is shining
Just for you, only today
If you hurry you can get a ray on you,
come with me, just to play
Like every humming bird and bumblebee
Every sunflower, cloud and every tree
I feel so much a part of this
Nature's got me high and it's beautiful
I'm with this deep eternal universe
From death until rebirth
.
This corner of the earth is like me in many ways
I can sit for hours here and watch the emerald feathers play
On the face of it I'm blessed
When the sunlight comes for free
I know this corner of the earth it smiles at me
.
So inspired of that there's nothing left to do or say
Think I'll dream, 'til the stars shine
The wind it whispers and the clouds don't seem to care
And I know inside, that it's all mine
It's the chorus of the breakin' dawn
The mist that comes before the sun is born
To a hazy afternoon in may
Nature's got me high and it's so beautiful
I'm with this deep eternal universe from death until rebirth
,
You know that this corner of the earth is like me in many ways
I can sit for hours here and watch the emerald feathers play
On the face of it I'm blessed
When the sunlight comes for free
I know this corner of the earth it smiles at me

wtorek, 24 marca 2009

Przesilenie z nasileniem

Kochani, czy to normalne? Że ta zima taka długa, że słońca brak, że wszyscy smarkają i kaszlą, że dopada nas ogólny brak woli do wszystkiego? Cierpię na brak pomysłów, zapadam się w szarą rutynę, by przetrwać ten nieludzki czas zawieszenia pomiędzy zimą i wiosną. Czasem tylko, jak w sobotę, umilę sobie życie wypiekiem- tym razem przepysznym ciastem cytrynowym. Tak objeść się cytrusowo dla zabicia smaku tej okropnej aury.
.
Czasem jednak, pomimo prób pozytywnego nastawienia się, misternie budowaną iluzję optymizmu zburzyć potrafi jeden telefon. Całkiem przed momentem bowiem zadzwonił do mnie agent z towarzystwa emerytalnego, rozszczebiotanym głosem proponując za jedyne 19,90 miesięcznie (które nota bene sami sobie pobiorą z mojego konta) ubezpieczenie na wypadek mojej śmierci wskutek nieszczęśliwego wypadku, także komunikacyjnego. Jeśli się zdecyduję, moi bliscy dostaną nawet do 105 tysięcy złotych na osłodzenie sobie życia po stracie. Ponieważ ubezpieczenie działa 24 godziny na dobę, nie jest ważne czy kopnę w kalendarz za dnia, czy porą nocną. Na pytanie, czy jestem zainteresowana, odparłam że nie.
- A dlaczego?- zapytuje nienaturalnie wesołym głosem pan agent.
- Bo nie przewiduję w najbliższym okresie swojej śmierci- odpowiadam.
- Ale przecież to się może zdarzyć w kazdej chwili- ripostuje pan agent.
.
I tym przemiłym akcentem kończę na dziś. Może zobaczymy się jutro. Może :)

piątek, 13 marca 2009

piątek, 6 marca 2009

Po poradę

W szpitalnych zaleceniach nakazano Dominikowi odwiedzenie paru poradni, by całkowicie zakończyć leczenie. Po miesięcznym oczekiwaniu odwiedziliśmy wczoraj neurologa i nefrologa. Wizyty, na całe szczęście, okazały się dość przyjemne w skutkach, bowiem na tym właściwie zakończyliśmy odwiedzanie przybytków NFZ. Ale stwierdzić muszę, że polska służba zdrowia nie dość, że biedna to jeszcze okropnie brzydka jest. Pokoje, w których przyszło nam wizyty odbywać biły brzydotą niesamowitą. Stare meble, zakurzone firanki, ściany w kolorach żółto- sraczkowatych, wykładziny, które nawet gdy były nowe, przygnębiały kolorami, a wszystko to oświetlone jarzeniówkowym blaskiem dają niewiarygodnie dołujące odczucia. Praca w takim miejscu, choćby najbardziej lubiana, musi w końcu zacząć dobijać psychicznie. W każdym bądź razie moje poczucie estetyki zostało wczoraj boleśnie zachwiane. I tak miło było wrócić do domu, gdzie nawet te resztki remontów niedokończonych drażniących mnie nieustannie nie były w stanie przyćmić tego porządku i piękna wnętrz, w jakich mieszkam.

poniedziałek, 23 lutego 2009

Wieczorynka

Uwielbiam te chwile, gdy po wieczornej kąpieli wygłodzony Dominik przytula się do mojej piersi i, najpierw łapczywie, a później ze stoickim spokojem, ssie mleczko. W pewnym momencie, gdy uzna, że najadł się do syta, odrywa się z rozmachem od piersi, patrzy mi prosto w oczy i uśmiecha się całą swą okrąglutką gębulką. Wtedy na jeszcze kilka minut kładziemy się obok siebie, bo przychodzi czas na wieczorne przytulanki. Dominik staje się wyjątkowo gadatliwy, a ja obściskuję go i całuję w szyjkę, za uszkiem, w czółko ... . I tak sobie gaworzymy o tym i owym, powoli żegnając się przed snem.

wtorek, 17 lutego 2009

Jedziemy autobusem ...

Po niemalże półrocznej przerwie dane mi jest znowu zasmakować porannych wycieczek autobusowych. W autobusowym mikroklimacie, gdzie ludzie się poznają, choć się nie znają, w żółwim tempie podążamy do pracy. Jedni zatopieni w lekturze, choć częściej obserwujący zaokienny krajobraz, w codziennym, prawie nie zmieniającym się składzie, tworzymy swoistą grupę osobniczą, mimowolnie się nawzajem obserwującą i podsłuchującą. Stali bywalcy się poznają, witają omiatając wzrokiem, upewniając się, że wsiedli do tego co trzeba autobusu.
.
Z autobusowej podsłuchiwanki:
- Te, a co to są wodorotlenki?
- To ... takie coś.
.
No właśnie! Czy ktoś jeszcze pamięta, co to są wodorotlenki? I na co to komu dziś potrzebne?

sobota, 7 lutego 2009

Meteorologiczny minimalizm

Jak niewiele trzeba w lutym, by tchnąć w człowieka garstkę optymizmu. Wystarczy, że po przebudzeniu, za oknem będzie choćby odrobina słońca, i już jest raźniej, i już w głowie nieśmiało kiełkuje myśl o nadchodzącej wiośnie.

wtorek, 3 lutego 2009

Wszystko co dobre ...

Przywołuję się do porządku! Po pierwsze primo, dlatego że dawno już tu nie zaglądałam, a po drugie primo, dlatego że idzie wiosna, a ja zaraz idę do pracy.
.
Kończy się mój, i tak już nieźle wydłużony, urlop macierzyński. Po 5 i pół miesiącach czas wrócić w wir pracy, porzucając, nie bez żalu, domowe Dominikowe pielesze. Tuż przed porodem zastanawiałam się jak wytrzymam w domu. Cztery miesiące bez pracy, dla człowieka tak aktywnego jak ja, wydawały się wręcz niemożliwe do wytrzymania. Okazało się, że niekoniecznie. To był czas pięknej macierzyńskiej przygody, która co prawda dopiero się zaczyna, ale chyba już nigdy nie będzie tak intensywna jak przez te pierwsze 5 miesięcy. Od nieporadnej fasolki uczepionej maminego cycusia do coraz bardziej świadomej siebie małej istotki- tak zmienił się mój synek w tym niewiarygodnie krótkim czasie.
.
Nigdy nie potrafiłam zrozumieć matek, które porzucały pracę, by wychować własne dziecko. Teraz już wiem dlaczego kobiety w stanie poświecić tak wiele dla własnych pociech. Ja jednak wracam do pracy, bo w sumie nie wyobrażam siebie siedzącej całej życie w domu. Już mnie trochę ciągnie do tego szalonego tempa i stresu, który teraz będę koić w domu wtulając się w mego synusia. Będzie to co prawda oznaczało nie lada organizacę, ale dzięki pomocy dziadków jakoś wszystko się poukłada. Czas więc powrócić do świata żywych i ... dorosłych.

sobota, 24 stycznia 2009

Raz, dwa, trzy!

Po niemalże miesięcznej przerwie spowodowanej pobytem w szpitalu, a później dochodzeniem do siebie, dzisiaj wróciłam do codziennych ćwiczeń. Nie wiedziałam, że tak bardzo mi ich brakowało. Aktywność fizyczna to najprostszy sposób na zastrzyk pozytywnej energii (nie wspominając oczywiście o dobrej kondycji). A gdy ćwiczeniom towarzyszy jeszcze dobra muzyka (teraz słucham najnowszej płyty Guns'n'Roses) to dzień rozpoczety takim treningiem musi być optymistyczny!

piątek, 23 stycznia 2009

Minimalizm

Skutkiem radykalnie ograniczonej diety mamy karmiącej są moje "śliniące się" marzenia o:

- misce płatków kukurydzianych z małą ilością mleka
- kanapce z żółtym serem
- smażonym serze camembert w cieście naleśnikowym z żurawinami
- kilkunastu "rafaello" pożartych jeden po drugim w zastraszającym tempie
- zupie pomidorowej z grzankami
- łyżce stołowej Nutelli albo lepiej wizycie w Pijalni Czekolady Wedla
- sałatce greckiej
- kawie (nawet byle jak zaparzonej "plujce")

- ... .

Szczęśliwe powroty

I znów siedzę sobie raniutko popijając nieśmiertelnego Earl Greya. Dominik popadł w odmęty snu i zdaje się wszystko jest po staremu, a jednak... . A jednak nie. Bo czasem w życiu zdarzają się takie doświadczenia, które zmieniają perspektywę.
.
Pół miesiąca, bite dwa tygodnie spędziliśmy z Dominikiem w szpitalu. Mój mały człowiek zachorował na ostre zapalenie nerek, na szczęście szybko zdiagnozowane, dzięki czemu żadnego poważniejszego uszczerbku dla nerek nie wywołało. Niemniej jednak, co żeśmy przeżyli to nasze. Przez dwa tygodnie byłam z Dominikiem 24 godziny na dobę. Patrzenie na cierpienie swego dziecka poddawanego terapii antybiotykowej i najróżniejszym zabiegom mrożącym krew w żyłach (choć najczęściej polegających na tejże właśnie krwi upuszczaniu) jest doświadczeniem strasznym, jednak trzeba było wziąć się w garść i przetrwać wszystko dla jego dobra. Podawanie leków 4 miesięcznemu dziecku przyzwyczajonemu tylko do ssania piersi także wymagało nie lada ekwilibrystyki. Mały cwaniak szybko się chytrzył, na najróżniejsze sposoby zaciskając swój dzióbek i odmawiając przyjmowania świństw ironicznie przez mamę nazywanych pysznymi witaminkami.
.
Szpitalne warunki dalece odbiegały od wymarzonych. Dominik spał na trzydziestoletnim, zdezelowanym łóżeczku, którego każde dotknięcie oznaczało niesamowite piszczenie i zagrożenie defragmentacją. Dzięki Bogu panie pielęgniarki przymykały oko na nasze nocne biwakowanie na materacach przy łóżeczkach naszych dzieci, dzięki czemu miałam trochę sił by się Dominikiem zajmować w dzień. To, że jakoś zniosłam ten pobyt zawdzięczam rownież przesympatycznej współlokatorce, której synek okupował tę samą salę chory na zapalenie oskrzeli.
.
Oczywiście nie uniknęłam przeziębienia, a ze szpitala przyniosłam wirusa, który zasiał spustoszenie w moich jelitach, pozbawiając mnie kolejnych 2 kilogramów. Koniec końców wizytę w szpitalu skończyłam na marnych 48 kg, które na całe szczęście już znacznie żwawiej dają sobie radę z domowymi obowiązkami. Nie mniej jednak tak ogromnego osłabienia, którego dostałam po powrocie do domu, nie miałam nawet po porodzie.
.
Aktualnie Dominik powoli wraca do normy. Zmienił się nie do poznania, zaczął więcej rozmawiać i się uśmiechać. Niestety wybił się całkowicie ze swego wcześniejszego rytmu nocnego czym doprowadza mnie do szału. Przyzwyczaiłam się już do tego, że przesypiał całe noce, ale mam nadzieję, że spokój domowego ogniska szybko poprzestawia mu te senne fanaberie.
.
Tak więc niefortunnie zaczęliśmy ten nowy rok. Mam wielką nadzieję, że najgorsze już za nami.