piątek, 21 grudnia 2007

Dwa popołudnia spędzone w galeriach handlowych to zdecydowanie za dużo jak na moje siły. Niestety formalności kredytowe ciągnęły się jak fluki i wszystkiego nie dało się załatwić za jednym zamachem. Zmuszona byłam więc zanurzyć się w świetlisty świat sklepów i sklepiczków, wtopić w chmary konsumentów popychających swe wózki niczym współcześni Syzyfowie.
.
Zakupy wymagają ogromnego skupienia, na które często mnie nie stać. Wertowanie wieszaków, przymierzanie, odnoszenie, odwieszanie, oglądanie... - poddam się wszystkiemu, ale tylko wtedy, gdy mój stan umysłu i organizmu jest na to gotowy, kiedy ogarnie mnie na moment chęć wydania pieniędzy, gdy poddam się bez żalu konsumpcyjnym instynktom, zduszę to uczucie przytłoczenia wrzaskliwym światłem i ogłuchnę na szum galeryjnych tłumów. Wtedy wyostrza mi się wzrok, precyzują się zachcianki, choć i tak zwykle nie udaje mi się wyjść poza dawno wypróbowany schemat ciuchowych zakupów. Nie potrafię zaszaleć wybierając fikuśny kolor bluzki, czy skandalicznie błyszczące buty. Pragmatyzm zawsze wygrywa, choć i tak ta chwila wyszastania kasy na kolejną bluzkę czy książkę daje poczucie dzikiej rozkoszy- niskiej to niskiej, ale bez cienia żalu i wyrzutów sumienia. Akt konsumpcji w czystej formie. I cytując za symbolem globalnego shit'u- "I'm lovin' it".

wtorek, 18 grudnia 2007

Jeszcze tylko trzy dni chaosu, a potem zatopię się w łóżku i w lekturze, ugotuję coś pysznego i oddam się weekendowemu lenistwu. Bez telefonów, rozmów,w ciszy i błogości. Doceniam te chwile tylko moje, kiedy wybieram z kim je dzielić. Kiedy minuty ciągną się w nieskończoną przestrzeń leniwie, mijają z ociąganiem , jedna po drugiej, jakby od niechcenia poddając się dyktaturze zabieganych sekund. A ja celebruję "domostan"- wspólna kawa i poczytywanie Wyborczej, drzemka w objęciach na kanapie, jakiś dobry film zagryzany orzeszkami i suszonymi śliwkami. Kochana "nuda" bycia we dwoje. Nie wiem, czemu niektórzy się dziwią.
Pozdrawiam,
Nudziara.

sobota, 8 grudnia 2007

Nie ma nic lepszego od babcinych placków. Jakiż w nich sekret? Wszak to tylko drożdże i mąka. Skąd więc ten smak niepowtarzalny? Czyżby tajemniczy składnik, przez Babcię nigdy nie wspominany? Placki Enigmatyczne. Tak należałoby je nazwać. Wiele prób ich podrobienia spełzło na niczym. Gdy już mi się wydawało, że jestem tuż tuż, rezultat boleśnie rozczarowywał.
.
W końcu stwierdziłyśmy z Siostrą, że to po prostu placki Babci i nie ma co się starać. A gdy najdzie nas nieodparta chęć ich skosztowania, trzeba do Babci zadzwonić i wprosić się na kolejną porcję. A że nie jest to łatwe, wiemy obydwie bardzo dobrze. A bo to najczęściej nie ma drożdży, albo mąki, albo obu tych składników naraz. Albo akurat Babcia nie czuje natchnienia. Wtedy nici z przysmaku. Nic jej nie skusi. Trzeba czekać na następną szansę.
.
A gdy już nadejdzie, należy skrupulatnie stawić się na wyznaczoną godzinę. Żadne tam pięć minut przed lub po. Nie można niweczyć Babcinych planów podania gorących placuszków chwilę po tym, jak zdejmiemy buty i zasiądziemy przy stole w jej dużym pokoju. Wtedy Dziadek oderwie się od swoich gazetek i zrobi herbatę, przyniesie nadszarpnięte zębem czasu widelce (daję słowo- od zawsze te same), cukier i konfitury, a Babcia dostojnie wniesie półmisek parujących jeszcze z gorąca placków.
.
Ten pierwszy kęs zawsze jest niezapomniany. A po nim zawsze następują peany na cześć zdolności kulinarnych Babci, na które Ona zawsze nieśmiało się uśmiecha. I już Dziadek zachęca do dalszej konsumpcji nakładając na talerze niemożliwe do zjedzenia ilości placuszków. Koniec końców, przy miłej rozmowie, pochłaniamy wszystkie. I znów Dziadek namawia, tym razem na lampkę słodkiego, wiśniowego wina, które Babcia zawsze ma na takie okazje. I tak rozmawiamy, o tym i owym. Zadają się pytania, snują się wspomnienia w tym domu, od zawsze takim samym, tak samo pachnącym.
.
A gdy już czas się zbierać, Babcia pakuje nam po kilka placków i pomarańcze. Żegnamy się, ale to nie koniec. Bo gdy wyjdziemy z klatki kierując się stronę domu, Dziadek zawsze wygląda przez balkonowe okno, odprowadzając nas wzrokiem, a my się zatrzymujemy i chwilę machamy do Niego żegnając się po raz kolejny. Jak zawsze od tylu lat.
.
I chyba już wiem, w czym tkwi sekret Babcinych placków.

czwartek, 6 grudnia 2007

Dryfowanie.
Na niebieskim materacu
przez jeziora przestwór.
A słońce bezlitosne,
choć tak litościwie,
spala na popiół.
Leśne horyzonty,
zaskakujące rozmowy,
i poznaję lenistwo minut.
I wszystko wraca
w te dni pochmurne,
w oparach chmielnych
zbyt sentymentalnych.
Wiersze Znaczące
.
.
Wat Aleksander
.
Co mówi noc?
.
Was spricht die tiefe Mitternacht
Nietzsche
.
Co mówi noc? Nic
nie mówi. Noc
ma usta
zagipsowane.
Dzień - ten owszem. Gada.
Bez cezur, bez wahań, bez sekundy
zastanowienia. I gadać tak będzie
aż padnie i skona
z wyczerpania.
A jednak słyszałem krzyk
w nocy. Każdej. W słynnym
więzieniu na Łubiance
Co za piękne kontralto. Z początku
myślałem, że Anderson Marian
śpiewa spirituals. A to był krzyk
nie na ratunek nawet. W nim
był początek i koniec
tak zespolone że nie ustalić gdzie
koniec kończy się
początek zaczyna. To
krzyczy noc.
To krzyczy noc.
Chociaż ma usta
zagipsowane.
To krzyczy noc. Potem
dzień rozpoczyna swoje tralala
aż padnie i skona
z wyczerpania.
Noc - ta nie skona.
Noc nie umiera
chociaż ma usta
zagipsowane.

środa, 5 grudnia 2007

To jest właśnie ten moment. Moment by zapłakać i zasolić łzami kieliszek białego wina. Chwila by załkać nad swoim mizernym losem, nad teraźniejszością, która zaczęła uwierać z każdej strony. Ten błysk, ta chwila, gdy nagle wzbiera złość i niemoc, gdy zła energia, zbierana od kilku dni, zaczyna się we mnie kotłować i szukać ujścia. Wbrew pozorom, choć ciężka i rozdzierająca, jest to chwila wybawienia. Trzeba pozbyć się tych marnych uczuć, gdy zaczyna doskwierać to, czego mam w nadmiarze, a braknąć tego, czego do tej chwili nie potrzebowałam. Muszę się zdystansować do tego, co powoduje to poczucie beznadziejności, małości, poczucie wyobcowania i niedopasowania do tych niewidocznych barier tworzonych przeze mnie samą z niepewności i poczucia niższości. Balans, harmonia, uspokojenie. Tego mi potrzeba. Zaraz pożrę kanapkę z masłem orzechowym. Może bedzie lepiej??

wtorek, 4 grudnia 2007

Robiąc porządki wśród swoich książek, a raczej przerzucając je po 7 latach z kartonów na półki, które sobie wreszcie zafundowałam, wpadł mi w ręce zapomniany "Powrót z gwiazd" Stanisława Lema. Granatowa okładka z mało wyszukaną szatą graficzną, pożółknięte stronice- wszak to wydanie z 1985 roku podstępnie wykradzione z zasobów bibliotecznych mojej mamy. Pamiętam, że te parę lat temu lekturę odłożyłam nie zakończywszy pierwszego rozdziału. Utknęłam najprawdopodobniej na 25 stronie, gdzie znalazłam zakładkę. I wcale się nie dziwię, bo przebrnięcie przez początek tego tekstu także i teraz było trochę ciężkie. Pierwsze podejście do Lema nie było więc szczęśliwe i chyba dlatego podświadomie omijałam jego książki szeeerokim łukiem. Jednakże warto było tym razem poświęcić chwilę czasu na przyzwyczajenie się do stylu pisania Lema, bo potem pochłonęłam książkę w tempie ekspresowym.
.
Lem podjął dwa niezwykle ciekawe tematy- przede wszystkim praktycznego zastosowania paradoksu Einsteina, mówiąc prościej- paradoksu bliźniaków. Główny bohater- Hal Bregg, wysłany w 10-letnią podróż kosmiczną, wraca na Ziemię, gdzie od czasu jego startu minęło ponad 100 lat ziemskich. Natrafia na zupełnie inny świat i nie są to tylko zmiany, które nastąpiły w kwestiach technologicznych i naukowych. Wskutek betryzacji- zabiegu usuwającego z ludzkiej i zwierzęcej psychiki skłonność do agresji, zabijania, zadawania bólu drastycznie zmieniły się stosunki społeczne.
.
Pomimo fascynujących problemów, jakimi zajął się Lem, czytając książkę czułam niedosyt. Postacie nie były zarysowane wyraziście i czegoś jeszcze niesprecyzowanego brakowało mi do pełni szczęścia.
Zresztą sam Lem niezbyt pochlebnie wyraził się, o napisanej przez siebie książce:
"Razi mnie sentymentalizm tej książki, krzepa bohaterów, papierowość bohaterki. Coś mi tam zalatuje Remarkiem z jego Trzech towarzyszy. Jest w tym jakieś gówniarstwo. A mówiąc spokojniej - autorowi nie wolno robić bohaterom przyjemności dlatego, bo im sprzyja. Romans w końcu mógł się skończyć jak w powieści, ale warunkiem koniecznym byłaby osobowość tej ukochanej narratora, a w istocie jest ona pustym miejscem. Co prawda sam problem betryzacji uważam nadal za sensowny, ale jego realizację zbytnio uprościłem. Ten świat jest zbyt płaski, jednowymiarowy. Mój obojnaczy stosunek do tej książki najlepiej widać po tym, że jednak pozwalałem ją tłumaczyć."
.
Krótka recenzja specjanie dla Bordo :)
Zasłyszane w autobusie: "Pozytywne myślenie"
.
Kolega do kolegi:
.
- Nie mam już biletu miesięcznego.
- Te, kup dwie dekadówki, bo od 22 już wolne. Zapłacisz dwie dychy i będziesz siedem zyli do przodu.
- Zajebiście. Kupię dekadówkę.
- Kup od razu dwie.
- Kupię jedną. Chuj wie, czy w następnym tygodniu nie będę chory.

niedziela, 2 grudnia 2007

Ciemność. Widzę ciemność. Kiedy wstaję, kiedy jestem w pracy, kiedy wychodzę z biura. Żarówki nieudolnie imitują słoneczko. Marzną mi stopy i dłonie. Wiatr porywa warkocze czapki. Jesień- zima. Zima- jesień. Smutna grudniowa mantra.

piątek, 30 listopada 2007

W grudniowym "Zwierciadle" króluje cisza. Tylko w ciszy człowiek potrafi usłyszeć siebie. Niezagłuszany niczym głos wewnętrzny pozwala na uporządkowanie życia i istnienie w zgodzie z samym sobą. Cisza to prawdziwa potęga. Bycie w cichej samotności oswaja myśli, rozjaśnia umysł. Jedni słyszą boga, drudzy swoje pragnienia i niepokoje. Uwielbiam swoją ciszę. To ważna część mnie. Tu porządkują się chaotyczne myśli, zadają się pytania i znajdują odpowiedzi. Tu kontempluję piękno i układam w szufladki uczucia, karcę się za złe zachowanie i nagradzam za odwagę.

czwartek, 29 listopada 2007

Zasłyszane
.
"Proszę Pana, ale to jest karygodne!"- odzywa się oburzony męski głos z końca autobusu. "To nie ładnie, że nie zabrał pan tej kobiety z przystanku. Tak, tak, proszę się nie drapać w oczko, panie kierowco. Do Pana mówię. Żenująca żenada."

wtorek, 27 listopada 2007

Nowa kuracja antybiotykowa- tym razem, gdyby zmienić pierwszą literę w nazwie leku, mielibyśmy fonetyczną (i foniatryczną) miłość po francusku. Pięknie- od razu chce się żyć. Łaskotana dreszczem podniecenia przełykam kolejne dawki w nadziei na rozkosz ozdrowienia.
...
Pierwszy śnieg zawsze kojarzy mi się z beztroską dzieciństwa. Otulam się nią szczelnie w te śnieżne wieczory, a wspomnienia nostalgicznie rozgrzewają.

czwartek, 22 listopada 2007

"Baletnice w różu" Edgar Degas
.
A co tam!
Na przekór pogodzie, jesieni i wszelkiej szarości tego świata- zwiewność różu cudnie wycienowanego przez Degasa.

wtorek, 20 listopada 2007

Wpadłam w temat aury- nie tej ponurej zza okna, ale aury otaczającej człowieka. Fascynujący temat. Będąc nastolatką (tak już cholera mogę powiedzieć) dużo na ten temat czytałam, próbując jednocześnie w praktyce zobaczyć swoją własną aurę- oczywiście tylko tę część najbliższą ciału. Jeśli nie mylił mnie mój wzrok i świadomość coś tam udało mi się zobaczyć, choć dziś już nie dowierzam swoim ówczesnym odczuciom. W każdym bądź razie wierzę, że energia, którą wytwarza, przetwarza, filtruje nasze ciało i świadomość nie kończy się na koniuszkach naszych palców, a emanuje również na zewnątrz, wpływając na to co dzieje się wokół.

poniedziałek, 19 listopada 2007

Godzina 16. Zmrok zapada w zastraszającym tempie. Trzecia jazda. Wsiadam. Siedzenie- przysuwam. Sprawdzam zagłówek. Zapinam pas. Włączam silnik, światła, zwalniam ręczny, wycofuję. Na razie całkiem zgrabnie. Wjeżdżam na ruchliwą ulicę. Szalony instruktor każe skręcać w lewo. A ja patrzę zdumiona na tę feerię barw i świateł wokół mnie. Mruga, miga, błyszczy, rozmazuje się, intensywnieje, rozkojarza. Ciemne powietrze drży od światła. Zielone, czerwone, pomarańczowe, błyszczą karoserie, lusterka, szum, szaleństwo.... Samochód zgasł. A tak byłam dumna, że podczas pierwszych jazd ani razu mi się to nie zdarzyło. Sukces wymaga poświęceń- przełykam gorzką pigułę, nie ma czasu na refleksję, bo trzeba do przodu, bo wszyscy pędzą. I dzisiaj z ręką na sercu mówię, że podziwam moją młodszą siostrę- lat 23, staż kierowcy lat 5. Mam nadzieję, że kiedyś jej dorównam.

niedziela, 18 listopada 2007

Kapię z nosa. Miotam się między kanapą i "Dziennikiem" Iwaszkiewicza, a laptopem i natłokiem informacji ze świata. Niedziela, a ja nurzam się w chorobie, nie mogę znaleźć sobie miejsca. Co za strata czasu! Nie cieszy kubek z pyszną kawą, nie cieszy domowe zacisze. Bunt organizmu przeciw wszelkim rozkoszom życia. Tylko dlaczego zawsze tak łatwo poddaje się dyktaturze choroby i truchleje przed armią rozsierdzonych wirusów?

czwartek, 15 listopada 2007

Infekcja- zapalenie krtani-antybiotyk. Oto moje jesienne trio, powtarzające co miesiąc swoje chrypiąco- charchoczące andante. Zdaje się, że niedługo będę mogła rekomendować chorym leki, opisując nie tylko działanie, ale również fantazyjne kształty i kolory pigułek. Te przepisane dzisiaj są powleczone zupełnie nieapetyczną, żółtą "glazurą". Jednak najgorsze jest to, że są wielkie jak dla konia, a ja co najwyżej jestem mało szlachetnym kucem szetlandzkim.
...
Ciągłość życia, ciągłość historii, ciągłość umierania- refleksja podczas czytania "Archeology Magazine" (zostać archeologiem- jedno z dziecięcych marzeń- teraz wiem, że zabrakłoby mi cierpliwości).

wtorek, 13 listopada 2007

Nie zastanawiam się. Mieszam się z szarzyzną pełzającej mgły. Listopad zakleszczył nas odcinając od ozonowego błękitu. Zwalniam więc i grzeję się w cieple poświaty rzucanej przez biurkową lampkę. Odcinam się od cienia pokoju. Odcinam się od cienia natury.

poniedziałek, 12 listopada 2007

W zasadzie rok mógłby się już skończyć.
Plany i założenia wykonane- wszystkie pokoje wreszcie odświeżone i umeblowane, zaczęłam kurs na prawo jazdy i popędzam przez miasto czerwoną "micrą". Aż sama się dziwię, bo zawsze byłam daleka od planowania, konstruktywnego układania sobie życia. Raczej żyję chwilą i biorę życie takie, jakie jest. Carpe diem i hulaj dusza... - to moje życiowe motta (z kategorii tych lżejszych oczywiście). Eksperymentalnie stałam się planistką i stwierdzić muszę że, co jest oczywiste dla większości z was, wymyślenie sobie konkretnego celu pomaga w poukładaniu i realizacji życia. Jednak co za dużo, to nie zdrowo. Z kolejną inicjatywą planistyczną poczekam do stycznia ... 2009.
...
Przerywnik
.

niedziela, 4 listopada 2007

Impresjoniści niezmiennie mnie zachwycają- zwłaszcza Monet i Renoir. Tyle życia w tych zdaje się od niechcenia położonych kreskach, skrzących się światłem i półcieniami. Cudne.
(Poniżej obrazy Renoir'a)

.
.

..

.
.
...
Podążam za Bertrandem Russellem w niemalże każdej kwestii dotyczącej religii i bogów.
Wieczorne czytanki
.
"(...) Gdy nas zdybie nuda, trzeba jej się poddać. Niech nas powali, pogrąży; sięgnijmy dna. Ta zasada dotyczy wszystkiego, co nieprzyjemne – im prędzej człowiek sięgnie dna, tym prędzej wypłynie na powierzchnię. Chodzi o to, parafrazując innego wielkiego poetę języka angielskiego, żeby spoglądać szeroko otwartymi oczyma wprost w Najgorsze. Nuda zasługuje na takie oględziny, albowiem reprezentuje czysty, nie rozrzedzony czas w całej jego powtarzalnej, jałowej, monotonnej okazałości.
.
Nuda jest, by tak rzec, oknem na czas, na te jego cechy, które zwykle lekceważymy, najczęściej za cenę utraty równowagi psychicznej. Krótko mówiąc, jest oknem na nieskończoność czasu, to znaczy, na naszą w nim znikomość. Z niej chyba rodzi się strach przed samotnymi, nużącymi wieczorami, fascynacja, z jaką niekiedy obserwujemy pyłek kurzu wirujący w promieniu słońca, gdy gdzieś tam cyka zegar, dzień jest upalny, a nasza siła woli równa się zeru.
.
Kiedy to okno się otworzy, proszę nie próbować go zamykać; przeciwnie, trzeba otworzyć je na oścież. Albowiem nuda przemawia językiem czasu i może przynieść najcenniejszą lekcję w życiu – jakiej nie udzielona Państwu tu, na tych zielonych trawnikach – lekcję naszej dogłębnej znikomości. Cenną zarówno dla Państwa, jak i dla tych, o których Państwo się otrą. „Jesteś skończony – powiada człowiekowi czas głosem nudy – cokolwiek więc zrobisz, zrobisz to, z mojego punktu widzenia na próżno.” Może to, oczywiście, nie być muzyka dla Państwa uszu; ale poczucie daremności, ograniczonego znaczenia nawet najlepszych, najgorliwszych poczynań jest lepsze od złudzenia na temat ich skutków i towarzyszącego im poczucia własnej wielkości.
Albowiem nuda to inwazja czasu w system Państwa wartości. Osadza życie we właściwej
perspektywie, co owocuje precyzją i pokorą. Warto przy tym zauważyć, że precyzja rodzi pokorę.
.
Im lepiej poznają Państwo własny format, tym więcej nabędą pokory i zrozumienia dla swoich bliźnich, dla tego pyłku wirującego w słońcu albo znieruchomiałego już na stole. Ech, ile to życia obróciło się w te drobiny! Nie tyle z Państwa punktu widzenia, ile z ich. Są Państwo dla nich tym,czym dla Państwa czas; dlatego wydają się tak małe. A czy wiedzą Państwo, co kurz mówi, gdy się go ściera ze stołu?
„Pamiętaj o mnie”
szepcze kurz.
Nie ma nic dalszego od raptularza umysłowego kogokolwiek z Państwa, młodych i wkraczających w życie, niż emocja wyrażona w tym dwuwierszu Petera Huchela, nie żyjącego już niemieckiego poety. (...)"
.
Josif Brodski "Pochwała nudy"

sobota, 3 listopada 2007

Definicja dzisiejszego kaca-"nadużycie napoju alkoholowego pod romantyczną nazwą Martini Bianco, spożywanego w doborowym towarzystwie, przy dzwiękach beznadziejnie nudnego koncertu w Odeonie".
...
Pierwsza wolna sobota od ... nawet nie pamietam kiedy. Rozleniwiam się w takt kropli spadajacych na parapety. Otulam się kocem i rozpraszam błogą ciszę szelstem przerzucanych kartek książki.
...

Tragicznie-Historycznie

.
Dokładnie pięćdziesiąt lat temu Łajka została wystrzelona na orbitę okołoziemską. Łajka padła z przegrzania (nieodczepienie się rakiety nośnej spowodowało wzrost temperatury wewnątrz kapsuły do ponad 40°C) i wysokiego stresu już kilka (według innych źródeł kilkanaście) godzin po starcie; pierwotnie podawano, ze względów propagandowych, że pies przeżył kilka dni. Od początku nie planowano sprowadzenia psa na Ziemię - nie było wówczas takich możliwości technicznych - Łajka miała po 10 dniach otrzymać zatrutą porcję pożywienia (na taki też okres miał wystarczyć zapas żywności i tlenu, ograniczony pojemnością kapsuły i nośnością rakiety). Rosjanie ogłosili publicznie 10-dniowy plan lotu w jakiś czas po wystrzeleniu satelity, a więc już po śmierci zwierzęcia - najprawdopodobniej z przyczyn propagandowych.

Źródło: Wikipedia
.

czwartek, 1 listopada 2007

Eva Cassidy z "Fallin' leaves" i koncerty Bacha. Nic innego nie zabrzmi lepiej w ten listopadowy, zimny dzień. Snują się wspomnienia, w zadumie płyną dźwięki, ulotne i płochliwe. Przytulam się i chłonę ciepło, rozleniwiam się miłośnie gdy saksofon Coltrane'a zmysłowo wypełnia przestrzeń pokoju.

środa, 31 października 2007

Zawsze tak bywa,
Przychodzi ta chwila
i psyt... płomień zgasł.
.
Choć latarka w kieszeni
i zapałka w nadziei,
że można pokonać zmrok.

poniedziałek, 29 października 2007

W mym śnie Diabeł - piękny mężczyzna. Przychodzi co 10 lat, by zbierać żniwo z podpisanego krwią kontraktu na całe życie i wieczność. Daje wiele, zabiera jeszcze więcej. Strach i podekscytowanie, gdy przybywa; rozpacz i ból gdy odchodzi zostawiając mnie obdartą z godności. Ale gdy zostaje mi dana możliwość odkupienia i cofnięcia tak tragicznie wybranego losu, waham się. Czy porzucić wszystko, co niezwykłe i powrócić do życia marnego? Decyduję się w ostatniej chwili i odtrącam wypielęgnowaną dłoń ofiarowującą mi pokusy nie z tej ziemi. Wracam. Nie bez żalu.
...
Od "My zdies emigranty" Gretkowskiej, poprzez kataryzm do esejów Bertranda Russella na temat agnostycyzmu- intelektualne wycieczki w dniu wolnym od pracy.

niedziela, 28 października 2007

Z "Trójki" sączy się Susan Vega, dostrajam się nostalgicznie do tych jej szeptanek.
A do tego wszystkiego Edward Hopper i jego przyciągajaca, niezwykła samotność miasta i ludzi. I moja chwila samotności, uspokojenie zmysłów, chwila kontemplacji. Wpisuję się w chłodne ramy Hoppera. Sam twierdził, że nie maluje ludzi, ale siebie.
. .
.
.
.
Weekend- granie i przemieszanie dnia z nocą. Idę spać, gdy inni wstając przecierają oczy i rozkoszują się niedzielnym porankiem. Mijam się z mężem w sypialnianych pieleszach. Szaleństwo.
...
W drodze do zamku w Rynie mijamy jesienne jeziora. Migają wakacyjne miejscowości- Orzysz, Giżycko. Wracają wspomnienia kajakowych wypraw i całonocnych ognisk, wschodów i zachodów słońca, beztroska biwakowania. I żal, że w tym roku nie udało się tam spędzić ani godziny. Tradycji nie stało się zadość. Odbijam sobie zatapiając się w te słoneczne, jesienne krajobrazy wychylające się co chwila zza krętych, mazurskich dróg.
...
Zachwycam się pracami Normana Rockwella.

piątek, 26 października 2007

Kolejny raz obejrzałam "Gusta i guściki" Agnes Jaoui, które podobie jak jej "Popatrz na mnie", niezmiennie mnie rozbawiają. To filmy świetnego duetu (małżeństwa zresztą)- scenarzysty i aktora Jean'a-Pierre oraz Agnes Jaoui-niezwykle utalentowanej reżyserki i aktorki. Świetnie zarysowane postacie, przenikliwe spostrzeżenia i ogromne poczucie humoru- to chyba największe zalety ich filmów, w ktorych zresztą nie raz oboje grają. Współczesne kino francuskie ma, podobnie jak kino angielskie, to gorzko-słodkie, ale jednak pozytywne podejście do życia.

środa, 24 października 2007

Biegnę na autobus... Za późno. Marznę na przystanku... Wpadam do biura... Wszystko mnie irytuje ... Kawa... Telefon... Podpisuję... Rozmawiam... Kolejny telefon... Odbieram pocztę... Wypisuję zlecenia... Gadam przez telefon... Użeram się przez telefon... Zostaję po godzinach... Biegnę do mamy- tak dawno się nie widziałyśmy. Już jestem spóźniona, a nie cierpię niepunktualności. Pokonuję schody, pukam.
.
Otwiera Mama- moja maleńka Mama. Przytulamy się. Rozszalałe od pędu serce zwalnia, uspokaja się, zupełnie jak noworodek, położony tuż po urodzeniu na piersi matki. Ciepła herbata, zapach domu. Pędzące atomy mego ciała zaczynają znowu układać się w całość, zbieram pogubione myśli, kojące słowa oplatają mnie jak pajęczyna. Zatrzymuję się i chłonę żarliwie ten spokój. Mój świat wraca na swe powolne tory, ukaja jednostajnym stukotem serca. Teraz znow czuję, że żyję, że jeszcze się nie zgubiłam.

wtorek, 23 października 2007

W "Dużym Formacie" artykuł o łóżkach i ich właścicielach. Moja sypialnia jest jedynym naprawdę dokończonym pokojem w mieszkaniu. Dopieszczona zasłonkami, przyozdobiona pięknym obrazem i bibelotami, nastrojowo oświetla wnętrze cudna, wymarzona lampa kupiona mi przez męża. To mój azyl. Tu wieczorem rozkładam się na poduchach, czytam i piszę. Na kolanach laptop, na stoliku nocnym kawa latte. Brakuje tylko jeszcze muzyki, ale to już wkrótce się zmieni. Prawie zawsze zasypiam sama, bo idę do pracy na wcześniejszą godzinę. Tym bardziej cenię sobie niedziele, które często spędzamy razem w łóżku właśnie, wylegując się do popołudnia, nie odbierając telefonów i wyłączając się ze świata.
...
Sposób na jesienną chandrę- z listu przedniego pisarza Czechowa do niejakiej Lubow Kambuzowej:
.
"Proszę nie zapominać – o nieszczęśliwa ofiaro chandry, że w Moskwie ma Pani najpokorniejszego sługę, gotowego wyszorować Pani samowar, od dawna już nie szorowany."

niedziela, 21 października 2007

Kolejne granie. Tym razem bal firmowy w konwencji rycerskiej na zamku w Rynie. Każdy, włącznie z nami, przebrany w stroje z epoki, a w to wszystko wpleciona historia, pokazy walk rycerskich (na których wychodziłam, bo zupełnie nie mogłam na to patrzeć) oraz konkursy dla uczestników. Wesoło i niebanalnie. Tylko deptałam po swojej długiej sukience, co kilka razy groziło poważnym upadkiem.
...
Moje najwcześniejsze głosowanie- 8 z rana, zaraz po przyjeździe z grania. Piękne słońce i straszliwy ziąb; obywatele okutani w płaszcze i szaliki suną do lokali wyborczych. Wyjmuję długopis, stawiam krzyżyki. Dwie kartki z szelestem opadają na dno urny wyborczej. Który to już raz? Nigdy nie zapomnę pierwszego. Wybory prezydenckie, rok 1990. Mam 10 lat, ale tato zabiera mnie ze sobą. Skreślamy na liście Tadeusza Mazowieckiego. Dumnie wrzucam złożoną kartę wyborczą do czerwonej skrzyni. To było ważne przeżycie. A dzisiaj rano powróciło jak de ja vu. Co głosowanie przyniesie tym razem?
...
"Katyń" Andrzeja Wajdy. Oszczędny, ale bardzo sugestywny. Wstrząsający. Łzy na policzkach. Żeby nigdy wiecej ...

sobota, 20 października 2007

Nie ma to jak mało towarzyska wizyta panów w czerni w piątek wieczorem. Okazaliśmy się z mężem cokolwiek niesfornymi sąsiadami, ze zbyt dobrym sprzętem do kina domowego, w bloku ze średnią życia ponad przeciętną. Chociaż jeśli wziąć pod uwagę, że nasze społeczeństwo się starzeje, to niedługo, aby nie zakłócać spokoju dostojnym sąsiadkom, nie będzie można nawet, za przeproszeniem, puścić bąka pod pierzyną.
Ach, taka miła inwigilacja przed wyborami. Już wiem na kogo zagłosuję :)

piątek, 19 października 2007

Klony nigdy nie zawodzą. W październikową jesień wpadają w szał żółci poprzetykanej purpurą. Na tle smutnych, nagich współbratymców z innych gatunków, wyglądają jak banda kolorowych hippisów wykpiwających zasady rządzące światem. Bo kto to widział, żeby w te płaczliwe dni tak bezczelnie świecić sobie złotem i szeleścić na wiatr?
...
Wybory. Wszędzie i o każdej porze. A ja uprawiam przedwyborczą ciszę. Tylko zastanawiam się, czy Gretkowska w polityce będzie tak samo odważna, jak w swoich książkach (nota bene z zachwytem zawsze czytam, co naskrobie). A czy Tusk, inaczej niż przed dwoma laty, będzie potrafił odłożyć na bok swoje ambicje przy tworzeniu koalicji? I zadecyduje chyba impuls przed urną, bo nie chce mi się roztrząsać spraw nie z tego świata. Moje małe Życie jest jednak bardziej zajmujące niż Największa polityka.

poniedziałek, 15 października 2007

Zamiast szybkiego prysznica wieczorem, kąpiel w wannie pełnej gorącej wody. Zaczynam marznąć- to znak, że naprawdę przyszła jesień.

sobota, 13 października 2007

Nie mogłam się powstrzymać. Zamówiłam w Empiku pierwszy tom „Dziennika” Iwaszkiewicza.

Urodzinowo ??

Moje tegoroczne urodziny zdecydowanie różniły się od poprzednich. Zamiast skupić się na sobie, sprawić sobie urodzinowy prezent w postaci szalonych zakupów czy dyskotekowo- alkoholowych harców, od rana do wieczora byłam w chwalebnej służbie Matki Polki (czytaj: mój dzień nie różnił się niczym od poprzednich). Żeby nie stosik nowości wydawniczych i płytowych, który dostałam w prezencie, w zasadzie w ogóle nie zauważyłabym, że jestem o rok starsza. Zastanawiam się teraz, kiedy w końcu skonsumuję smakowite lektury. A jest co czytać: "Senność" Kuczoka, "Balzakiana" Dehnela i "Ręka mistrza" Kinga. Dobrze, że obowiązki domowe pozwalają na słuchanie w międzyczasie muzyki, więc delektuję się Amy Winehouse i wsłuchuję w Marię Peszek.

piątek, 12 października 2007

Zbyt wiele kropel deszczu w jeden dzień i szorstkich muśnięć zimnego wiatru. Kilka źle wypowiedzianych słów. Drażniąco przyjemne wspomnienie, którego nie powinno być.
I znów spadek odporności na życie- nagły, przejmujący, płaczliwy.
.
Okrywam się kocem. „Okocuję” się przed Tobą Smutku. Nie pochłoniesz mnie. Jeszcze nie dzisiaj. Choć już czuję, że się zbliżasz. Dotykasz mnie, jeszcze delikatnie i nieśmiało, niemalże erotycznie. Chcesz rozpalić tęsknotę i szukasz czułych miejsc, by mnie pożądliwie uwieść. Rozpinasz guziki i zamki mego ciała, wsuwasz palce pod rozpaloną skórą. Chcesz się ze mną zjednać w zdradliwym uścisku, podstępnie zagłębić w myśli, przytępić zmysły. A gdy się już bezsilna poddam, brutalnie zedrzesz resztki otulającej mnie ochrony i odepchniesz od życia. Znam Cię. Już raz mnie posiadłeś, wszechogarniający Smutku.

czwartek, 11 października 2007

Znów „Czarodziejska góra” Manna. Tym razem sposoby doktora Behrens’a na kłopotliwych pacjentów. To także mała dygresja do afery łapówkarskiej, której niechlubną postacią stał się kardiochirurg doktor G.
.
(…)- „Niech pan się tak nie stawia”, mówi-odparł Joachim.- Przynajmniej do kogoś tak powiedział – wiemy to od starszej siostry, która była przy tym obecna i pomagała trzymać konającego. Ten człowiek w ostatniej chwili urządził okropną scenę i w żaden sposób nie chciał umrzeć. Wtedy Behrens wrzasnął na niego: „Niech się pan z łaski swojej tak nie stawia!” – i chory w tej chwili ucichł i umarł zupełnie spokojnie. (…)

środa, 10 października 2007

Zaleca się doceniać zalety październikowego słońca, ponieważ
„pierwsze primo”: w mroźny poranek roziskrza pokryte białym szronem, dogorywające źdźbła trawy i trawniki srebrzą się, aż zapiera dech w piersiach,
„drugie primo”: daje wyjątkowe uczucie błogości, gdy z chłodnego cienia drzew wychodzimy na wolną przestrzeń, a na policzki spływa rozkoszne ciepło.

wtorek, 9 października 2007

Warzywne ogródki zakończyły swój wiosenno-letni show. Żegnane entuzjastycznym szelestem spadających liści, skryły się za brunatną kurtyną przekopanej ziemi. Tylko jesienne kwiaty, wysysając ostatnie soki z umierających łodyżek, rozkwitły jeszcze feerią pomarańczy i żółci. Na przekór coraz zimniejszym wiatrom i deszczom, oddają ostatnie hołdy październikowemu słońcu.

Nie wiem dlaczego interesujące, ale jednak, zdanie z czytanej przeze mnie „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna (tom I w przekładzie z lat 50-tych Józefa Kramsztyka).
.
(…)Hans Castrop zwykł był mianowicie, z ustami na wpół otwartymi i nie trzymając się żadnego określonego wątku, zamyślać się o niebieskich migdałach. (…)
.
Zamyślać się o niebieskich migdałach- pięknie… . To chyba zaleta tłumaczenia- troszkę archaicznego, ale tak pełnego uroku i melodii.

Ciągle mam w głowie wczorajszy film „Nora” Pat’a Murphy. Namiętno- tragiczna historia wieloletniego związku Nory Barnacle i James’a Joyce’a, ich zmagania ze sobą w tej miłości pełnej skrajności i tarć, ale będącej równocześnie wielką inspiracją Joyce’a.
Przypomniało mi to ostatni film John’a Huston’a „The Dead” na podstawie jednego z opowiadań Joyce’a ze zbioru „Dublińczycy”. Mistrzostwo, zarówno prozy jak i ekranizacji.

niedziela, 7 października 2007

Kurczak w sosie koperkowym i mój własnoręcznie upieczony i przyozdobiony tort. Wytrawne wino, wyborne towarzystwo w to leniwe, niedzielne, urodzinowe popołudnie. Zamykam oczy, marzę, zdmuchuję świeczkę. Jedną, choć powinno być 27, tylko że producenci pakują je po 24. Śmieję się, że dorosłam, bo przekroczyłam dopuszczalne limity europejskie.
.
Potem siedzimy z mamą i siostrą, oglądamy nasze zdjęcia z dzieciństwa, i jest słodko i przytulnie i wcale nie żal, że tyle lat minęło. Bo jeszcze tyle przed nami. Tylko mamie zakręci się łza w oku, gdy wspomni nieżyjących dziadków. A ja się cieszę, że wciąż mam ją przy sobie, choć coraz więcej siwych włosów i zmarszczek, troskliwie okalających jej szare oczy.

Ostatnie „Lapidarium” Kapuścińskiego w prezencie od rodziców. Cudnie. Czekam na chwilę oddechu, na spokojne sobotnie popołudnie, bo Pan Ryszard nie pozwala odłożyć swojej książki niedoczytanej.

sobota, 6 października 2007

-„Kiedy chciałabyś dostać swój prezent urodzinowy- już dzisiaj czy jutro?”- zapytuje mąż, choć przecież mnie zna i wie, co odpowiem. Z błyskiem w oku i zniecierpliwieniem wykrzykuję, że dzisiaj, koniecznie!
Wyjmując małe czerwone opakowanie pyta:
- „Kochanie, czy nadal chcesz być moją żoną?”
A w jego dłoni już lśni „ drugi” pierścionek zaręczynowy. Łzy płynął mi po policzkach. Odpowiadam- „Koniecznie!”

Wkrótce ósma rocznica ślubu.

piątek, 5 października 2007

W podróży służbowej do Krakowa. Korek na szosie toruńskiej w Warszawie, a ja zagłębiam się w Forbes'a i nie mogę się nadziwić, że niektóre analizy gospodarcze potrafią być tak wciągające jak reportaże Kapuścińskiego.

czwartek, 4 października 2007

Nowe „Zeszyty Literackie”, a w nich Aleksander Wat i jego niezwykłe wiersze. I coś znajomego w jednej z wariacji na temat weimarskiego autoportretu Durera.
Rozmowa z lustrzanym odbiciem:
.
(…) „Kto ty jesteś?”-„Ja jestem Ty.
Jak w lustrze:
ty jesteś moim odbiciem.
Albo odwrotnie”. (…)
(…)Jest tylko ja, lecz i ono nie wie, czyim jest ja?
Czy czyimś jest ja? (…)
.
I przypominam sobie, jak pierwszy raz uświadomiłam sobie dwoistość mego istnienia. Wpatrując się intensywnie w swoje odbicie, nagle poczułam, że to co widzę, wcale nie musi być mną. Poczułam się oderwana od ciała, zawieszona w jakimś absurdalnym niebycie, gdzie oczy widzą, ale rozum nie chce uwierzyć. To, co we mnie, na moment zrezygnowało z uznania za integralne tych rąk i głowy z odbicia. Kim jestem ja? Czyim jestem ja??! Kilka sekund poza sobą… W tamtej chwili życie spotkało się ze świadomością śmierci. I już na zawsze było inne.

środa, 3 października 2007

Iwaszkiewicz pięknie w "Dzienniku" piszący o swojej homoseksualnej miłości- tragicznej, intensywnej, szamoczącej się w klatce niemożliwości. A z drugiej strony o pełni związku z żoną, bez której "nie wie co by zrobił". Rozdarcie
...
Zmieniam się. Dojrzewam psychicznie i fizycznie, ale choć niedługo skończę 27 lat, nie potrafię jeszcze nazwać siebie "kobietą". Dziewczęcość ciągle pcha mi się na usta, chociaż zaczynam sobie uświadamiać, bardziej realnie niż w czasie nastoletnich wynurzeń egzystencjalnych, kruchość siebie samej w tym paśmie życia wokół mnie. I już nie chcę się gubić w tym biegu.
Zwalniam i szukam spokojnego miejsca dla siebie. Coraz więcej zauważam, moja uwagę przyciagają drobiazgi, które jeszcze 2 lata temu nie istniały w moim polu widzenia i rozumienia. Świat staje się ciekawszy. Dojrzewanie to jednak piękna rzecz.
...

piątek, 28 września 2007

W drodze do pracy (w uszach Jamie Cullum z "Twentysomething")... Dziewczynka z różowym workiem na kapcie i różowym plecakiem, białe rajstopki, spódniczka i płaszczyk, 7-8 lat "na karku". I nagła myśl, że to musi być fascynujące doświadczać rozwoju swojego dziecka, widzieć jak dorasta i uczy się życia.
...
Opuszczony, spalony dom w uliczce pamiętającej przedwojenne miesiące. Osmalone resztki dachu cudem trzymają się na nadpalonych krokwiach. Czarne belki ścian odstraszają intruzów. Wokół wysokie, dziko rozrośnięte żółte chryzantemy wystające z dywanu chwastów. I w tym chaosie natury, po czerni zwęglonych ścian, pnie się w górę zielony jak wiosna winogron. Zasadzony pewnie przez byłych właścicieli tej ruiny, niespiesznie, centymetr po centymetrze, rozsrasta się nie bacząc na żadne przeszkody. Jakim cudem nie ucierpiał podczas pożaru? Triumf natury na człowieczych zgliszczach.
...
Zasłyszane
"Nie. Tooo nie. To jest zjechane jak sandały Jezusa"

wtorek, 25 września 2007

Myśleliśmy, że ulatnia się gaz.
Przyjechało pogotowie gazowe.
Specjaliści- od razu zdiagnozowali problem.
Fałszywy alarm.
To był zapach czosnku.
Na kolację robiłam chińszczyznę :)

poniedziałek, 24 września 2007

Miłośnie i radośnie. Po prostu.
...
Polityczna czkawka:
Adwokat- adwokacina
Polityk- ... plowcina
...
Spacer jesienną ulicą, wrześniowe słońce-cudnie złote. Wtulam się w szal chroniąc gardło przed jesiennym wiatrem. Smak dojrzałych, słodkich winogron. Dom przepełniony zapachem jabłek.

czwartek, 20 września 2007

Wywiad z Piotrem Najsztubem. Opowiadał o swojej pierwszej w życiu, prawdziwej miłości- Ewie. Miał wtedy dziesięć lat, a uczucie było tak silne i romantyczne, że "każde spojrzenie miało wymiar orgazmu".
Pamiętam ...
...
Śnią mi się koszmary- uciekam, ktoś chce mnie zasztyletować, nie mogę się wydostać z walącego się domu, albo gonią mnie jacyś wariaci z sekty religijnej.Hmmm... Jakieś interpretacje? Będę wdzięczna.
...
Któryś z polskich kanałów reaktywował Big Brother'a, choć należałoby to raczej nazwać ożywieniem potwora Frankensteina. Taplamy się w płyciźnie, a przecież utopić się można nawet w łyżce wody :(

środa, 19 września 2007

Pożeram płytką, acz niezwykle wciągającą lekturę- "Złe miejsce" Deana Koontza. Idealne czytadło na kilka dni zwolnienia. "Łowcę autografów" Zadie Smith zakończyłam po kilku rozdziałach. Po "Białych zębach", które okazały się w gruncie rzeczy prorocze (kto czytał, ten wie), druga powieść Smith zupełnie do mnie nie przemawia. Szkoda na nią czasu.
...
Kupiłam książkę o Katyniu. Następna w kolejce do czytania. Tylko cholera nie mam gdzie upychać kolejnych tomów. Czekam z niecierpliwością na moją nową biblioteczkę.
...
Kopytka i Wermouth, którego nie dane mi było skosztować (antybiotyk).

wtorek, 18 września 2007

Chwila dla siebie-zwolnienie- zapalenie krtani-"prześpiewanie"-...
...
Gen Boga- mnóstwo teorii o dowodzących, że podczas ewolucji człowiek został wyposażony w gen, programujący nas do poszukiwanie wyższej duchowości. Interesująca teoria. Ja dalej błądzę, szukam, buntuję się.
...
Nagły wrześniowy deszcz. Krople desperacko spadają w dół, obijają się o parapety. Zupełnie jak perły niechcący rozrzucone po toaletce przez nieuważną piękność.

piątek, 14 września 2007

Wczoraj mieliśmy pożar w naszym biurowcu- konkretniej w damskiej ubikacji. Dzieki inetrwencji mojej koleżanki udało sie ugasić palącą się suszarkę do rąk.
...
Wrześniowe wieczory-
Czas na amory.
Zmierzwione włosy.

"In bed" Toulouse- Lautrec 1893

...

Medycyna mongolska za najbardziej korzystny uważa seks uprawiany w zimowych porach roku.

czwartek, 13 września 2007

Tęsknota za pięknem Francji, której nigdy nie odwiedziłam. Tęsknota rodzi marzenia, a marzenia się spełniają. To wszystko po artykule w sierpniowym "Zwierciadle"- Lille Pascala Brodnickiego. Za tym drugim nie przepadam, ale już wiem, że chciałabym odwiedzić Lille. Cukiernie, restauracje, muzea...

...
"Jeśli ogrom osobistego cierpienia
pochłania twoją uwagę w całości

policz odpryski lakieru

na poszarzałej bieli mojej laski

dotknij skaleczonego czoła

po zderzeniu z ulicznym słupem"
Krzysztof Galas (niewidomy poeta)

...

Pierwszy wykład na kursie na prawo jazdy- śmieszno- straszno: przesympatyczny instruktor versus ogrom umiejętności, którymi muszę się wykazać.

...

Do prześledzenia: życie i twórczość Henri de Toulouse- Lautreca
.