wtorek, 26 maja 2009

Mother's Day - Redefined

Rok temu byłam w szóstym miesiącu ciąży i nie potrafiłam sobie wyobrazić ani tego, jak będzie wyglądało moje dziecko, ani tym bardziej jak zmieni ono moje życie. Jeszcze wczoraj, gdy jechaliśmy z mężem do sklepu dziecięcego w poszukiwaniu nowego fotelika dla Dominika, wspominaliśmy naszą ostatnią wizytę w tymże, a było to niemalże równo 12 miesięcy temu, tylko wtedy zastanawialiśmy się nad rodzajem wózka jaki zakupić dla naszego nienarodzonego jeszcze synka. Tymczasem wczoraj nasz maluch hasał już po sklepie wyszukując co ciekawsze i kolorowsze okazy do zbadania.
.
Nadszedł więc pierwszy w moim życiu Dzień Mamy i nie będę chyba oryginalna stwierdzając, że posiadanie własnego potomka zmieniło troszkę mój stosunek do własnej mamy. Nabrały też sensu powtarzane przez moją mamę słowa, że jesteśmy z siostrą największymi jej skarbami, i że nikogo nie kocha się tak bardzo, jak własnego dziecka. Ale sprawdza się też powiedzenie, że kiedy pojawi się maluch, nic już nigdy nie będzie takie samo. O tym ostatnim przekonuję się niemalże codziennie, bowiem podzielenie swojego czasu pomiędzy pracę, dom, opiekę nad dzieckiem, próby oraz grania wymaga niezwykłej dyscypliny. Czasem w tym wszystkim zostaje mi godzina przed snem na poczytanie jakiejś lektury, co zwykle kończy się zaśnięciem na kanapie po przeczytaniu kilku stronic. Nie, że się żalę w tym pięknym dniu, ale czekam już na chwile, gdy Domek będzie potrafił zająć się sobą na dłużej niż tylko 15 minut. Zresztą podobne odczucia ma także mój mąż, na którego barki spada w zasadzie gros opieki nad małym. Ale gdy zmęczeni dniem siądziemy wieczorem przytuleni na kanapie to nie możemy przestać gadać i śmiać się z tego, co w ciągu dnia wymyślił nasz urwis. Koniec końców plusy jednak przysłaniają minusy :)

poniedziałek, 25 maja 2009

Z kryzysem w tle

Dowcip na dziś:
Dopadł mnie kryzys.
Jem spleśniałe sery, piję stare wino i jeżdżę samochodem bez dachu.

piątek, 22 maja 2009

DeMorela


Uwielbiam koncerty na żywo, a jeszcze bardziej gdy grają znajomi. Wczorajszy wieczór upłynął pod znakiem DeMoreli- nowego projektu moich znajomych. Było rewelacyjnie- kameralnie i cieplutko. Nie ma przecież lepszej publiczności niż znajomi, którzy wysyłają dobrą energię i tak się to wszystko pięknie miesza i potęguje, że muzykowanie jest najczystszą przyjemnością.
.
Jak to dobrze, że polska muzyka nie kończy się na tych shitowych utworkach puszczanych w komercyjnych radiach. W Białymstoku, gdzie mieszkam, ale pewnie i w każdej mniejszej i większej mieścinie, światek muzyczny jest bardzo prężny. Ludzie grają, śpiewają, tworzą i choć większości nie uda się zaistnieć dla szerszej publiczności, to cieszy ten strumień kreatywności, ta pozytywna energia, którą ludzie chcą się ze sobą dzielić. Kończąc tą optymistyczną wizją, zapraszam Was na stronę DeMoreli, gdzie można usłyszeć jeden z nowych numerów.

środa, 20 maja 2009

Wpadka z podsłuchem

Do napisania tego postu natchnęła mnie I.nna, która niedawno sprzedała swoim czytelnikom kilka swoich wpadek. Jak to w życiu bywa, każdemu przydarzają się takie historie, więc i ja postanowiłam opisać jeden z takich przypadków.
.
W czwartej klasie liceum, kiedy wraz ze współtowarzyszami szkolnej niedoli powoli kończyliśmy ten etap naszego życia, przydarzyła nam się niezapowiedziana kartkówka z polskiego. Jak to bywa z takimi niespodziankami, mało kto był przygotowany, ze mną na czele. Jedno z pytań dotyczyło nawiązań do utworów romantyzmu w literaturze współczesnej. W pamięci biała plama, cóż więc robić? Trzeba się jakoś ratować i wyciągać informacje od znajomych z sąsiednich ławek. Traf chciał, że przede mną siedziała J., która zdolna była niezwykle, więc co i rusz na moje szturchnięcia, szeptała mi podpowiedzi. No jakoś poszło. Nie za dobrze być może, ale spodziewałam się przynajmniej trójki. Nadszedł dzień kolejny, lekcja polskiego, wszyscy zasiadają w ławkach oczekując z niecierpliwością wyników pechowej kartkówki. Pani profesor zasiada przy biurku, uśmiecha się tajemniczo i zaczyna mówić:
- Uprzedzam pytanie- sprawdziłam wasze wczorajsze wypociny. Żadna rewelacja, ale jedna praca wywołała w mojej rodzinie salwy śmiechu. Niechże ją odnajdę. A jest. Dominika T. napisała, że jednym z przykładów nawiązań do literatury romantyzmu jest wiersz Władysława Broniewskiego pod tytułem "Blady romans". Następnym razem poproś kolegów o prawidłową podpowiedź, bo tytuł tego wiersza to "Ballady i romanse". Proszę bardzo- trójka za niezamierzoną inwencję twórczą.

środa, 13 maja 2009

O tym, że człowiek nieustannie się uczy

Czas: Późne popołudnie
Miejsce: Przystanek


Wracając ze spaceru z moim synkiem, który już właściwie drzemał w wózku, przechodziłam obok przystanku autobusowego. Nagle z ławeczki podniosła się babuleńka w ciężkich, rogowych okularach, na oko około osiemdziesiątki, i skulona podpierając się na laseczce wolniutko podeszła w moim kierunku.
Przekonana, że Pani -Babcia będzie chciała abym pomogła jej odczytać rozkład autobusów, względnie zapyta o drogę, zupełnie nie spodziewałam się tego, co mnie za moment spotkało. Babuleńka bowiem, ni stąd ni zowąd, zapytała w te słowy:
- Czy wie Pani, kiedy najlepiej jest zajść w ciążę?
Pomimo, iż pytanie było raczej bezprzedmiotowe, biorąc pod uwagę fakt, że pchałam wózek z własnym synem, zbita całkowicie z tropu postanowiłam wysłuchać Pani- Babci.
- Najlepiej jest dwa dni przed miesiączką, bo plemniki żyją 48 godzin i wtedy zostają w macicy.- dokończyła swój wywód babuleńka.
Podziękowałam pięknie za lekcję biologii i ruszyłam zdziwiona w dalszą drogę. Co tu kryć- całkowicie mnie zatkało. W życiu bym się nie spodziewała, że taką wiedzę przekaże mi posunięta w wieku emerytka.

poniedziałek, 11 maja 2009

Wiosenne nie-porządki

Wiosna przyszła, pyszni się i ubiera na zielono, a mi uciekają pomysły na posty, bo nie mogę się zmusić, by je w porę zapisać. Moje czytelnictwo kuleje, piętrzy się sterta nieuprasowanych ubrań, obiady podjadamy u teściowej. Tak! Bezspornie zaczął się cieplejszy okres roku, który rozleniwia i uniewrażliwia na wszystkie obowiązki domowe. Wolne chwile wolę poświęcać Dominiczkowi, który po zapoznaniu się z obsługą chodzika, dzielnie przemierza mieszkanie i podwórko dziadków. A ile sprawia mu to radości! Stał się samodzielnie mobilny, co ni mniej ni więcej oznacza, że coraz częściej powtarzam "Dominik! Nie wolno!", a on nawet czasem się słucha :)