piątek, 21 grudnia 2007

Dwa popołudnia spędzone w galeriach handlowych to zdecydowanie za dużo jak na moje siły. Niestety formalności kredytowe ciągnęły się jak fluki i wszystkiego nie dało się załatwić za jednym zamachem. Zmuszona byłam więc zanurzyć się w świetlisty świat sklepów i sklepiczków, wtopić w chmary konsumentów popychających swe wózki niczym współcześni Syzyfowie.
.
Zakupy wymagają ogromnego skupienia, na które często mnie nie stać. Wertowanie wieszaków, przymierzanie, odnoszenie, odwieszanie, oglądanie... - poddam się wszystkiemu, ale tylko wtedy, gdy mój stan umysłu i organizmu jest na to gotowy, kiedy ogarnie mnie na moment chęć wydania pieniędzy, gdy poddam się bez żalu konsumpcyjnym instynktom, zduszę to uczucie przytłoczenia wrzaskliwym światłem i ogłuchnę na szum galeryjnych tłumów. Wtedy wyostrza mi się wzrok, precyzują się zachcianki, choć i tak zwykle nie udaje mi się wyjść poza dawno wypróbowany schemat ciuchowych zakupów. Nie potrafię zaszaleć wybierając fikuśny kolor bluzki, czy skandalicznie błyszczące buty. Pragmatyzm zawsze wygrywa, choć i tak ta chwila wyszastania kasy na kolejną bluzkę czy książkę daje poczucie dzikiej rozkoszy- niskiej to niskiej, ale bez cienia żalu i wyrzutów sumienia. Akt konsumpcji w czystej formie. I cytując za symbolem globalnego shit'u- "I'm lovin' it".

wtorek, 18 grudnia 2007

Jeszcze tylko trzy dni chaosu, a potem zatopię się w łóżku i w lekturze, ugotuję coś pysznego i oddam się weekendowemu lenistwu. Bez telefonów, rozmów,w ciszy i błogości. Doceniam te chwile tylko moje, kiedy wybieram z kim je dzielić. Kiedy minuty ciągną się w nieskończoną przestrzeń leniwie, mijają z ociąganiem , jedna po drugiej, jakby od niechcenia poddając się dyktaturze zabieganych sekund. A ja celebruję "domostan"- wspólna kawa i poczytywanie Wyborczej, drzemka w objęciach na kanapie, jakiś dobry film zagryzany orzeszkami i suszonymi śliwkami. Kochana "nuda" bycia we dwoje. Nie wiem, czemu niektórzy się dziwią.
Pozdrawiam,
Nudziara.

sobota, 8 grudnia 2007

Nie ma nic lepszego od babcinych placków. Jakiż w nich sekret? Wszak to tylko drożdże i mąka. Skąd więc ten smak niepowtarzalny? Czyżby tajemniczy składnik, przez Babcię nigdy nie wspominany? Placki Enigmatyczne. Tak należałoby je nazwać. Wiele prób ich podrobienia spełzło na niczym. Gdy już mi się wydawało, że jestem tuż tuż, rezultat boleśnie rozczarowywał.
.
W końcu stwierdziłyśmy z Siostrą, że to po prostu placki Babci i nie ma co się starać. A gdy najdzie nas nieodparta chęć ich skosztowania, trzeba do Babci zadzwonić i wprosić się na kolejną porcję. A że nie jest to łatwe, wiemy obydwie bardzo dobrze. A bo to najczęściej nie ma drożdży, albo mąki, albo obu tych składników naraz. Albo akurat Babcia nie czuje natchnienia. Wtedy nici z przysmaku. Nic jej nie skusi. Trzeba czekać na następną szansę.
.
A gdy już nadejdzie, należy skrupulatnie stawić się na wyznaczoną godzinę. Żadne tam pięć minut przed lub po. Nie można niweczyć Babcinych planów podania gorących placuszków chwilę po tym, jak zdejmiemy buty i zasiądziemy przy stole w jej dużym pokoju. Wtedy Dziadek oderwie się od swoich gazetek i zrobi herbatę, przyniesie nadszarpnięte zębem czasu widelce (daję słowo- od zawsze te same), cukier i konfitury, a Babcia dostojnie wniesie półmisek parujących jeszcze z gorąca placków.
.
Ten pierwszy kęs zawsze jest niezapomniany. A po nim zawsze następują peany na cześć zdolności kulinarnych Babci, na które Ona zawsze nieśmiało się uśmiecha. I już Dziadek zachęca do dalszej konsumpcji nakładając na talerze niemożliwe do zjedzenia ilości placuszków. Koniec końców, przy miłej rozmowie, pochłaniamy wszystkie. I znów Dziadek namawia, tym razem na lampkę słodkiego, wiśniowego wina, które Babcia zawsze ma na takie okazje. I tak rozmawiamy, o tym i owym. Zadają się pytania, snują się wspomnienia w tym domu, od zawsze takim samym, tak samo pachnącym.
.
A gdy już czas się zbierać, Babcia pakuje nam po kilka placków i pomarańcze. Żegnamy się, ale to nie koniec. Bo gdy wyjdziemy z klatki kierując się stronę domu, Dziadek zawsze wygląda przez balkonowe okno, odprowadzając nas wzrokiem, a my się zatrzymujemy i chwilę machamy do Niego żegnając się po raz kolejny. Jak zawsze od tylu lat.
.
I chyba już wiem, w czym tkwi sekret Babcinych placków.

czwartek, 6 grudnia 2007

Dryfowanie.
Na niebieskim materacu
przez jeziora przestwór.
A słońce bezlitosne,
choć tak litościwie,
spala na popiół.
Leśne horyzonty,
zaskakujące rozmowy,
i poznaję lenistwo minut.
I wszystko wraca
w te dni pochmurne,
w oparach chmielnych
zbyt sentymentalnych.
Wiersze Znaczące
.
.
Wat Aleksander
.
Co mówi noc?
.
Was spricht die tiefe Mitternacht
Nietzsche
.
Co mówi noc? Nic
nie mówi. Noc
ma usta
zagipsowane.
Dzień - ten owszem. Gada.
Bez cezur, bez wahań, bez sekundy
zastanowienia. I gadać tak będzie
aż padnie i skona
z wyczerpania.
A jednak słyszałem krzyk
w nocy. Każdej. W słynnym
więzieniu na Łubiance
Co za piękne kontralto. Z początku
myślałem, że Anderson Marian
śpiewa spirituals. A to był krzyk
nie na ratunek nawet. W nim
był początek i koniec
tak zespolone że nie ustalić gdzie
koniec kończy się
początek zaczyna. To
krzyczy noc.
To krzyczy noc.
Chociaż ma usta
zagipsowane.
To krzyczy noc. Potem
dzień rozpoczyna swoje tralala
aż padnie i skona
z wyczerpania.
Noc - ta nie skona.
Noc nie umiera
chociaż ma usta
zagipsowane.

środa, 5 grudnia 2007

To jest właśnie ten moment. Moment by zapłakać i zasolić łzami kieliszek białego wina. Chwila by załkać nad swoim mizernym losem, nad teraźniejszością, która zaczęła uwierać z każdej strony. Ten błysk, ta chwila, gdy nagle wzbiera złość i niemoc, gdy zła energia, zbierana od kilku dni, zaczyna się we mnie kotłować i szukać ujścia. Wbrew pozorom, choć ciężka i rozdzierająca, jest to chwila wybawienia. Trzeba pozbyć się tych marnych uczuć, gdy zaczyna doskwierać to, czego mam w nadmiarze, a braknąć tego, czego do tej chwili nie potrzebowałam. Muszę się zdystansować do tego, co powoduje to poczucie beznadziejności, małości, poczucie wyobcowania i niedopasowania do tych niewidocznych barier tworzonych przeze mnie samą z niepewności i poczucia niższości. Balans, harmonia, uspokojenie. Tego mi potrzeba. Zaraz pożrę kanapkę z masłem orzechowym. Może bedzie lepiej??

wtorek, 4 grudnia 2007

Robiąc porządki wśród swoich książek, a raczej przerzucając je po 7 latach z kartonów na półki, które sobie wreszcie zafundowałam, wpadł mi w ręce zapomniany "Powrót z gwiazd" Stanisława Lema. Granatowa okładka z mało wyszukaną szatą graficzną, pożółknięte stronice- wszak to wydanie z 1985 roku podstępnie wykradzione z zasobów bibliotecznych mojej mamy. Pamiętam, że te parę lat temu lekturę odłożyłam nie zakończywszy pierwszego rozdziału. Utknęłam najprawdopodobniej na 25 stronie, gdzie znalazłam zakładkę. I wcale się nie dziwię, bo przebrnięcie przez początek tego tekstu także i teraz było trochę ciężkie. Pierwsze podejście do Lema nie było więc szczęśliwe i chyba dlatego podświadomie omijałam jego książki szeeerokim łukiem. Jednakże warto było tym razem poświęcić chwilę czasu na przyzwyczajenie się do stylu pisania Lema, bo potem pochłonęłam książkę w tempie ekspresowym.
.
Lem podjął dwa niezwykle ciekawe tematy- przede wszystkim praktycznego zastosowania paradoksu Einsteina, mówiąc prościej- paradoksu bliźniaków. Główny bohater- Hal Bregg, wysłany w 10-letnią podróż kosmiczną, wraca na Ziemię, gdzie od czasu jego startu minęło ponad 100 lat ziemskich. Natrafia na zupełnie inny świat i nie są to tylko zmiany, które nastąpiły w kwestiach technologicznych i naukowych. Wskutek betryzacji- zabiegu usuwającego z ludzkiej i zwierzęcej psychiki skłonność do agresji, zabijania, zadawania bólu drastycznie zmieniły się stosunki społeczne.
.
Pomimo fascynujących problemów, jakimi zajął się Lem, czytając książkę czułam niedosyt. Postacie nie były zarysowane wyraziście i czegoś jeszcze niesprecyzowanego brakowało mi do pełni szczęścia.
Zresztą sam Lem niezbyt pochlebnie wyraził się, o napisanej przez siebie książce:
"Razi mnie sentymentalizm tej książki, krzepa bohaterów, papierowość bohaterki. Coś mi tam zalatuje Remarkiem z jego Trzech towarzyszy. Jest w tym jakieś gówniarstwo. A mówiąc spokojniej - autorowi nie wolno robić bohaterom przyjemności dlatego, bo im sprzyja. Romans w końcu mógł się skończyć jak w powieści, ale warunkiem koniecznym byłaby osobowość tej ukochanej narratora, a w istocie jest ona pustym miejscem. Co prawda sam problem betryzacji uważam nadal za sensowny, ale jego realizację zbytnio uprościłem. Ten świat jest zbyt płaski, jednowymiarowy. Mój obojnaczy stosunek do tej książki najlepiej widać po tym, że jednak pozwalałem ją tłumaczyć."
.
Krótka recenzja specjanie dla Bordo :)
Zasłyszane w autobusie: "Pozytywne myślenie"
.
Kolega do kolegi:
.
- Nie mam już biletu miesięcznego.
- Te, kup dwie dekadówki, bo od 22 już wolne. Zapłacisz dwie dychy i będziesz siedem zyli do przodu.
- Zajebiście. Kupię dekadówkę.
- Kup od razu dwie.
- Kupię jedną. Chuj wie, czy w następnym tygodniu nie będę chory.

niedziela, 2 grudnia 2007

Ciemność. Widzę ciemność. Kiedy wstaję, kiedy jestem w pracy, kiedy wychodzę z biura. Żarówki nieudolnie imitują słoneczko. Marzną mi stopy i dłonie. Wiatr porywa warkocze czapki. Jesień- zima. Zima- jesień. Smutna grudniowa mantra.