czwartek, 24 listopada 2011

Musztra

Znowu stawiam się do pionu, przebieram oficerkami, żeby stanąć na baczność i w końcu podjąć wyzwanie piśmiennicze. Zmieniam wygląd, zmieniam pogląd, klepię w klawiaturę, bo jak nie piszę to mnie nie ma. Przechodzą w nicość myśli i pomysły. Biada mi, jeśli nic po mnie nie pozostanie w czasach kiedy usankcjonowano prawnie testament internetowy. Niechby mój syn kiedyś zerknął w te blogowe strony, przeczytał słów kilka, zamyślił się, uśmiechnął, spłonił rumieńcem. Wytrwałości sobie życzę.

wtorek, 17 maja 2011

Wiersz zapomniany


Uwielbić własną młodość
ten wyraz zapamiętałości w powadze
że jakieś przyrzeczenie jakaś pewność
się spełni
Wspaniała gładka skóra otwarty umysł
ciekawość niewiadomego
i pewność że nam ono przypadnie

Skąd ta duma
skąd ta czułość dla świata
i to oddalenie które daje siłę
Wszystko przewidziane
żadnego zaskoczenia bólem
Jeżeli smutek-a jest- to jak mgła
To co trwa niknie w niej tylko z pozoru
Odwołana gra
Ile wytrzymasz
ile potrafisz nie zdobyć ale odrzucić

Julia Hartwig

poniedziałek, 16 maja 2011

The Man in a Cab


Z powodów czysto- weekendowo-alkoholowych dzisiejszego poranka do pracy jechałam taksówką. Odkąd mam auto, dość rzadko korzystam z tego środka transportu, aczkolwiek zdarza się. Panowie taksówkarze (jest to zawód prawie całkowicie opanowany przez mężczyzn) dają się zdecydowanie podzielić na dwie główne grupy: gadatliwi i małomówni. Tych drugich jest zdecydowanie mniej, bo się bidule w tych autkach nudzą jak mopsy, co powoduje, że pasażerowie stają się mimowolnymi słuchaczami narzekań oraz "przynudzeń". Rzadko trafia się jakiś optymista zauroczony pięknem natury czy dynamicznym rozwojem miasta, z czym wiążą się nieustanne przebudowy, objazdy, czyli innymi słowy rozpieprzone drogi. No ale raz się trafiło. 

Sympatyczny pan po 50-tce od razu zagaił, że to wspaniale, że miasto się buduje. Będzie nowocześnie, na miarę naszych czasów i potrzeb. Że wszystko się zmienia, idzie ku dobremu, dziś piękna pogoda, już dawno żeśmy słońca nie widzieli, gdzie jedziesz pizdo głupia!, kurwa popierdolona jakaś, z wiochy przyjechała i się rządzi, zajebać tylko taką! ... Szczena mi opadła, poziom adrenaliny się podniósł, zabrakło mi słów na jakikolwiek komentarz. Siedziałam z tyłu, wystraszona, bo wszystko zostało niemalże wykrzyczane. Zastanawiałam się tylko, jak szybko pozbierać manatki ( bo jechałam z dość pokaźnym bagażem). Już dawno nie czułam się tak nieswojo w miejscu, gdzie przyszło mi przebywać. Siedziałam wbita w siedzenie, zapadła dłuuga, krępująca cisza. Zapłaciłam, wyszłam. Zapamiętam tę przejażdżkę na długo.
Słonecznie żółty lakier do paznokci.
...
To do more reading in english. 

poniedziałek, 9 maja 2011

Randoms

Długi, wieczorny spacer z Dominikiem połączony z mini joggingiem i rozciąganiem poprawia humor i zbliża jak cholera.
...
Totally addicted to Mr. House!!!!
...
Aloe Blacc- no po prostu świetnie śpiewa.

poniedziałek, 2 maja 2011

Odkrycie

Ja jednak naprawdę lubię gotować.
 Do tego jednak spełniony musi być co najmniej jeden warunek- wolny dzień, natchnienie, zrelaksowany umysł. Dzisiaj krem z zielonego groszku, kurczak w majeranku, pasztet z selera. Same pyszności, a największym admiratorem oczywiście Dominik. Jego zachwyty nad pożeranymi smakowitościami wynagradzają wszelkie trudy. Rozwodzi sie nad nimi długo i namiętnie, wzdycha, mruczy, pomlaskuje. Zdziwię się bardzo, jeśli ten dzieciak nie będzie umiał gotować i rozkoszować się jedzeniem.
...
Kilka nietypowych produktów do nabycia zmusiło mnie do wyprawy do hipermarketu. Auchan (przez niektórych znawców zwany anchois) to moloch godny podziwu sprawnej pracy marketingowców. Podczas wyprawy w takie miejsca cisnął mi się na język różne słowa i wyrażenia... .

piątek, 29 kwietnia 2011

I tak co roku...

Zawsze co roku, pod koniec kwietnia, kiedy drzewa dopiero co nieśmiało zaczynają wypuszczać listki, zastanawiam się, czy natura zdąży zmusić kasztany, by zakwitły na matury. A potem, z dnia na dzień, nagle, zupełnie nieoczekiwanie kasztany obsypują się kwieciem. Cud- zaiste.
Kasztanowce zawsze kojarzą mi się z dzieciństwem. Przyblokowe podwórko, na którym hasało się z koleżankami, zasadzone było dorodnymi drzewami. Jesienią mieliśmy naprawdę niezłe plony na kasztanowe ludziki.

czwartek, 28 kwietnia 2011

Randoms

Otworzyła się tama: Domek zaczął gadać, przestał siusiać w nocy i zupełnym fuksem dostał się do przedszkola.
...
"Rock dust light star" Jamiroquaia w samochodzie na caaaały regulator. I zawsze brzmi świetnie.
...
Zielona spódnica i zielone kolczyki.
W głowie czarno.

środa, 27 kwietnia 2011

Przygód kilka ...


Wizyta w Empiku- wyczekiwany nowy Dehnel i "Olivia". "Olivię" Domek wypatrzył na jakiejś mojej zakładce do książki. To jedna z książek, która w 2009 r. brała udział w dorocznym konkursie na najlepszą książkę dziecięcą i z tego też powodu, wraz z innymi pozycjami, znalazła się na rzeczonej zakładce. Inne konkursantki przeszły niezauważone, jedynie "Olivia" zawsze przykuwała zainteresowanie Domka. A dzisiaj, widzę, stoi dumnie na półce, nie było więc możliwości odejść bez niej ze sklepu. I był to strzał w dziesiatkę- Olivia to wypisz, wymaluj Dominik; zwłaszcza historyjka z wieczornym targowaniem się o ilość książeczek do przeczytania (dla bacznych obserwatorów na górnym zdjęciu).
...
Skrzyżowanie. Otwieram okno. Smród spalin wywołuje wspomnienia o nocnym Rimini, hałaśliwych włoskich kierowcach, beztroskich zabawach w tandetnych dyskotekach...
...
Koktajl z truskawek bije na głowę wszystko.
...


Mały Elton John w poświątecznych wspominkach.

wtorek, 26 kwietnia 2011

Na samotnej łodzi....

Porządek społeczny jest fikcją wymyśloną dlatego, że nie potrafimy ogarnąć rzeczywistości prawdziwej?

Właśnie tak. Kiedy wchodzimy w relacje społeczne, oddajemy naszą jednostkowość na rzecz kategorii uniwersalnych. Mówimy: oficer, sprzedawca, matka, ojciec. Dzięki kategoriom uniwersalnym możliwe są relacje społeczne. Ale te kategorie fałszują rzeczywistość, bo gubią jednostkową prawdę. Nasze życie jest przecież tak indywidualne, że – jak mówił Kierkegaard – przypomina jednoosobową łódź, na którą nie można zabrać drugiej osoby. Możemy płynąć obok, ale nigdy razem. Nasze życie jest niekomunikowalne. Niezrozumiałe nawet dla nas samych. Dlatego nawet w najbliższych relacjach społecznych jesteśmy tylko częściowo obecni. Bo one oparte są na konwencjach, a jednostkowe życie pozostaje ukryte.

Prof. Tadeusz Gadacz w ostatniej Polityce.

piątek, 22 kwietnia 2011

Pomnikiem po łbie

Cmentarz. Podążam z wiadrem i mopem sprzątnąć rodzinne pomniki. Liczne babcie i dziadkowie, podobnie wyekwipowani, spełniają doroczny rytuał. Wspólnie, to może zbyt dużo powiedziane. Dziadkowie okupują ławeczki poczytując prasówkę, babcie ze szmatami uwijają się na pomnikach, pod pomnikami, przed i za (dlatego właśnie, naszła mnie refleksja, kobiety żyją dłużej). Zadziwia mnie bogactwo powystawianych nagrobków. Ale właśnie, raczej pomników, a nie nagrobków. Pysznią się marmury, chińskie i hiszpańskie, fantazyjnie wykute, wygrawerowane. Jakby od tego zależeć miało gdzie w kolejce do nieba stać będzie nieszczęśnik przywalony tą kupą kamieni. A ja bym chciała leżeć pod drzewem w lnianym worku. Chciałabym sie stać częścią natury, bo nie wierzę, że po smierci dostanę skrzydeł i odlecę do nieba. Taka dosadna Wielkanocna refleksja.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Kulturalne rozpolitykowanie

"Polityki" nie kupowałam już od wieków. Ostatnio wciągnęło mnie "Wprost", ale ponieważ nie znalazłam go dziś w sklepie, sięgnęłam po dawno zapomniany tygodnik. Starym zwyczajem powędrowałam najpierw na strony poświęcone szeroko pojętej kulturze. I od razu natrafiłam na świetny artykuł Justyny Sobolewskiej "Nocą pisze się zbyt łatwo" o przyzwyczajeniach najbardziej znanych pisarzy, natręctwach towarzyszących im w procesie pisania, zwyczajach, które kultywują podczas pracy twórczej. Mnóstwo tam ciekawostek i angdotek, ale najbardziej przypadła mi do gustu porada Janusza Rudnickiego, która wg mnie pasuje nie tylko do pisania, ale także do śpiewania:

"Nigdy po alkoholu. (Dlatego w kraju piszę tak mało). Próbowałem oczywiście, ale na drugi dzień czytałem toto z takim uczuciem żenady, że nie było innego wyjścia, musiałem zatopić je, to uczucie, alkoholem. Człowiek sobie myśli, że władcą kosmosu jest, co dopiero jakichś tam much, że potencję twórczą ma taką, że przeleciałby nawet dziurę ozonową. A tu jakieś porozrzucane chaotyczne, poskręcane, drewnianie wióry, albo jakis gulasz gotowany na zupełnie niestrwanej, bezbrzeżnej arogancji. Piłeś? Nie pisz". 

środa, 20 kwietnia 2011

Dzieci patologicznych rodziców

Świetny tekst. Wiele w nim prawdy.
Dzieci tamtych rodziców.

Ćwierćwiecze

Trafiło mnie dzisiaj dość nieprzyjemnie, gdy w Trójeczce było o zbliżającej się 25 rocznicy awarii reaktora w Czarnobylu. 25 lat temu, ćwierć wieku temu, w pytę lat temu ... a ja... a ja to pamiętam!!! Jeny, czas leci nieubłaganie. Ćwierćwiecze już mnie dopadło dawno temu. I naprawdę nie mam nic przeciwko temu, że w tym roku kończę lat 31, tylko tak jakoś to groźnie zabrzmiało. Może też gdzieś w zakamarkach podświadomości przypomniało mi się to uczucie strachu, bezsilności i zupełnego niezrozumienia tematu, które dopadło mnie, wtedy sześcioletnią dziewczynkę. Ta nocna pobudka i jazda na pogotowie, obawa przed wyjściem na podwórko, jakiś irracjonalny strach przed czymś bliżej nieokreślonym, niepojętym, odległym; zdenerwowanie rodziców i ogólna atmosfera napięcia. "Nie chcę więcej takich dni..." jak śpiewał Michał Bajor.
...

"Neron" Aleksandra Krawczuka skończony. Książka, która przez kilka lat poniewierała się po półkach,  której etiologii nabycia zupełnie nie mogę sobie skojarzyć, okazała się fascynującą lekturą. Okazało się, że autor to znany historyk starożytności i nie brakuje mu talentu literackiego. Opowieść o Neronie wciąga i nie nudzi. Sięgnęłam do swojego nieprzebranego zapasu ebooków i okazało się, że mam znacznie więcej pozycji tego autora, co zamierzam oczywiście wykorzystać. Polecam z całego serca, bo oprócz faktów historycznych, pełno w książce anegdot, ploteczek i dygresji, narracja prowadzona jest ze swadą i wciąga od pierwszej strony.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Piszę, więc jestem...

Człowiek zmuszony do pisania, napisze wszystko. Tylko czy warto marnować litery? A tak z ciekawości, jakby policzyć wszystkie litery, które na świecie napisano, wydrukowano czy wklepano na maszynach i przez komputerowe klawiatury, to ile to by wyszło? 

Czasem zmuszam się do pisania (tak jak w tym momencie). Zmuszam się wtedy, gdy nie stało się nic inspirującego, mózg działa na zwolnionych obrotach, a oczy zaszły mgłą codzienności i nie zauważają niczego, oprócz rutyny tzw. życia. Ale zmuszam się też dlatego, że jak się nie opiszę to mnie nie ma. Przynajmniej takie mam wrażenie. Zmuszam swoje myśli do aktywności, bo przecież nigdy nie ma tak, że nie ma niczego ciekawego w życiu, które się przydarza. Zatracam i odzyskuję zdolności spowalniania i dokładniejszej obserwacji świata. Wydaje się, że gdy MUSZĘ o czymś napisać, to mimo wszystko stwarzam sobie choć namiastkę harmonii i ciekawości świata. Warto więc się uruchomić szare komórki i wykrzesać z siebie choćby trzy zdania dziennie. Od dzisiaj. We'll see ;)

sobota, 16 kwietnia 2011

Pies, Michałek albo Maciuś i drobna refleksja o savoir vivre

Plac zabaw to zaiste pole walki rodziców na najgrzeczniejsze, najmądrzejsze i najbardziej ułożone dziecko. Grzebaliśmy się dziś z Domkiem w piachu, robiąc babki i budując autostrady (gdyby zależało to od nas obojga, już bylibyśmy co najmniej Niemcami). Słoneczko przygrzewa, nic więc dziwnego, że wkrótce zewsząd zaczęli napływać nowi fascynaci zabaw spod herbu łopatka i wiaderko.

Przykleił się do nas Michaś albo Michałek (nazwijmy go tajemniczo M. bo za cholerę nie pamiętam imion dzieci innych niż moje), który przywędrował do piaskownicy z babcią. Zaczęły się standardowe pytania, po to tylko, aby sama pytająca mogła na nie odpowiedzieć. A wszystko je, bo nasz ma alergię; a jaki on duży, nasz też wysoki; a idzie do przedszkola, bo nasz zapisany w Grabówce? Takie tam klasyczne podwórkowe pierdu- pierdu, które zawsze mnie zniechęca z marszu do rozwijania tematu. Domek zupełnie nieprzejęty dalej klepie piasek, tym razem ze współtowarzyszem, który najwidoczniej memu synowi po prostu przeszkadzał. Więc raz mu się dostało z łopatki, raz został delikatnie obsypany piaskiem, ale oczywiście nic, co mogłoby wskazywać, że mam jakieś niezwykle niegrzeczne dziecko. No i się zaczęło. Tak, rodzice powinny dbać o dyscyplinę, tłumaczyć, itp., itd. Po chwili, zarówno ja jak i mój syn mieliśmy dość tych sztywniaków. Domek odseparował się wyskakując za piaskownicę, a ja za nim, bo nagle na placu zabaw pojawiły się dwa psy, bez smyczy (oczywiście z obrożami). Zgrzało mnie to na maksa, bo takie akcje to już naprawdę przegięcie. Szczęście Domek postanowił, że już dość tych głupich zabaw i zażądał stanowczo powrotu do domu, ale jeszcze chwila ,a rozpętałaby się burza z wlaścicielami psów. M. oraz jego babcia też wyruszali w drogę powrotną. Babcia nakazała wnuczkowi, aby "ładnie się pożegnał z kolegą", więc M. przestraszony wyciągnął dłoń, na co Dominik zareagował zupełną obojętnością. "Synku, pożegnaj się z .... chłopcem. Tak nieładnie." "Nie"- odpowiedział Domek i zakręcił się na pięcie. " No cóż, takie są czasem dzieci"- odparła z wyrozumiałością babcia, dumna, że jej wnusio przejawia przynajmniej podstawy dobrego wychowania.

Początkowo było mi głupio i z lekka zganiłam Domka, ale po dłuższej chwili stwierdzam, że nie miałam racji. Dlaczego zabijać w dzieciach ich prostolinijność i od małego wtłaczać w te społeczne, sztuczne ramy, które stwarzamy sobie, aby nie zwariować? Ten cały M. nie spodobał się Domkowi, od razu było widać, że nie odbierają na tych samych falach, wiec po co się z nim w ogóle kumać i udawać, że jest git? Przyznacie, że godne przemyślenia.

piątek, 15 kwietnia 2011

Służba to wciąż jednak drużba

Polska rzeczywistość. Kilka minut po 8 pojawiamy się z Domkiem w dziecięcej poradni nefrologicznej na wizytę kontrolną, umówioną pół roku temu. Zaskakuje nas cisza na korytarzu. Wchodzimy do lekarza.

"Dzień dobry. Przyszliśmy na wizytę".
Pani rejestratorka zdziwiona: "Ale dziś nie ma żadnego lekarza. Wszyscy są po dyżurach".
"Ale my byliśmy umówieni na dzień dzisiejszy".
" A to trzeba było zadzwonić, się dopytać."

To Ty kurwo jedna z naszej zasranej służby zdrowia, nie mogłaś ruszyć tłustego tyłka i zadzwonić do tych 5 osób umówionych na dzień dzisiejszy, z informacją, że wizyta się nie odbędzie!!!!!

...


A oprócz porannego zdenerwowania, to dzisiaj taki piękny dzień. Zakatarzona, na wolnym, nie potrafiłam sobie ani Domkowi odmówić wypadu na podwórko. Zjedliśmy rurki z bitą śmietaną, popijając koktajlem truskawkowym (Dominik nawet z dwóch słomek naraz) i pobiegliśmy na plac zabaw. Zabiegana w codzienności dopiero dzisiaj zauważyłam, że na drzewach pojawiają się już pierwsze listki. No i świetnie, że w końcu znowu mogę śmigać w swoich fioletowcy conversach..

...

Znowu chce mi się pisać :)

czwartek, 14 kwietnia 2011

Handy Manny

"Maniek Złota rączka" to jedna z kilku obowiązkowych pozycji bajecznych Domka. Po krótce, Maniek to chyba jakiś meksykański imigrant (bo co chwila wtrąca hiszpańskie słówka) zajmujący się naprawami najróżniejszych awarii. Bohaterami bajki, na równi z Mańkiem, są jego narzędzia- młotek, kombinerki, wkrętaki, klucz francuski, miarka i może coś jeszcze, nie pamiętam. Bajeczka jest ok, dla pilnych dzieci może być nawet  źródłem wiedzy (nauka hiszpańskiego). Maniek to sympatyczny gość pomagający szeroko pojmowanemu społeczeństwu. Nigdy się nie złości, ma mnóstwo świetnych pomysłów, a dla tzw. amerykańskich meksyków jest przykładem, że nawet mniejszość, choć politycznie zmarginalizowana, może sobie dać radę w kapitalistycznym kraju nie tylko kradnąc, ale poprzez uczciwą i dającą satysfakcję pracę. Ale już zmierzam do puenty. W jednym z odcinków, które niechybnie oglądam czasem z Dominiczkiem, jeden z przyjaciół Mańka przyniósł narzędziom, w nagrodę za ich dobrze wykonaną pracę, ich przysmak (!!!!)- mrożony jogurt. Pierwsza rzecz, jaka mnie uderzyła, to myśl, że jest to całkowicie bezsensowne. NARZĘDZIA JEDZĄCE JOGURT, I JESZCZE MROŻONY? Od razu wydało mi się to kompletną bzdurą. Ale zaraz kolejna refleksja- przecież te narzędzia gadają i mają oczy, więc czego ja się w ogóle czepiam?

wtorek, 12 kwietnia 2011

Wychowanie

Od rana "mama" milion dwieście tysięcy razy. W różnym natężeniu, w najróżniejszych konfiguracjach: pojedynczo, w zbitkach po 3-4.


Domek (pokój): Maaaamaaaa!!!
Mama (łazienka): Nie ma mnieee!
D.: Nie?
M.: NIE!
D.: Hmm...
 
Wychodzę do pracy, wsiadam do auta, nie włączam muzyki- nareszcie cisza sza....
 
...
 
Od kilku dni wieczorne czytanki to tylko Kaczka Dziwaczka- kilka razy pod rząd.

Mama: "Aż wreszcie znalazł się kupiec- na obiad można ją upiec..."
Domek: "Mama, NIE, nu nu nu nu"
M.: "Kucharz jak należało starannie, piekł kaczkę w brytfannie..."
D.: "Maaamaaa, pan nu nu nu nu nu".

Kaczka z moich starych zapasów, rok wydania 1984, a tak pięknie wygrywa z grającymi "Carsami" nowej generacji.
 

czwartek, 20 stycznia 2011

Minusy amatorstwa, czyli nie właź między wrony, gdy nie kraczesz tak jak ony.

Od bez mała trzech miesięcy, dwa razy w tygodniu, wstaję przed słońcem o nieludzkiej godzinie, zbieram prędziutko manatki, olewam makijaż, by o 6 z minutami zatopić się w chlorowanych, basenowych metrach sześciennych.
Po kilku pobytach ustaliło się dość wyklarowane grono porannych wielbicieli pływania. Znamy się  już  z widzenia, niektórzy nawet z "dzień dobry". Wszyscy przyzwyczajeni do swego dalece niewyjściowego wyglądu, spoglądają na sąsiadów ściśniętych czepkami zza okularków wodnych niczemu się nie dziwiąc. Jest kilka pulchnych pięćdziesiątek o gibkich ciałach, które przemierzają basenowe metry niczym te przysłowiowe "kurwy z Wenecji", a także kilku panów w wieku zaawansowanym, którzy chyba dla okazania jeszcze nie zwiędniętej tężyzny fizycznej wskakują do basenu, choć jak wół napisane, że to zabronione. Do tego zacnego grona dodam kilka profesjonalnych "żabek krytych", na które spogladam zazdroszcząc im techniki, no i, o czym zapominać nie mogę, paru, co prawda jeszcze nastoletnich, ale już fantastycznie atletycznych uczniów jakiegoś liceum, którzy zarezerwowanymi torami płyną w jeszcze świetlaną przyszłość.

No i w tym zacnym towarzystwie jestem jeszcze ja. Łatwo mnie zobaczyć. Jako jedyna nie noszę okularków, które mnie wkurzają, pływam najwolniej i najbardziej jednostajnie (tylko amatorską żabką wszakże), no i zawsze na pierwszym torze (w razie potrzeby asekuracji, bowiem głębokość basenu daleko przewyższa moją skromną osobę). Ale wcale mnie to nie przejmuje, co więcej, daleko idąca obojętność reszty pływaków dodaje wręcz animuszu do pokonywania kolejnych metrów. Nieznaczna ilość stałych bywalców zapewnia swobodne rozmieszczenie się na basenie. Nikt nikogo nie trąca, nie wymija. Pływamy sobie składnie i kulturalnie .... do wczoraj.

Już pierwszy rzut oka na basen dalece mnie zaniepokoił. Zbyt wiele nieznajomych czepków przemierzało toń basenu. Jak wynika z badań Polacy najczęściej marzą o miłości i o schudnięciu. Wszystko więc wydało się jasne- nagle wielu przypomniało sobie o postanowieniach noworocznych i stąd ten najazd na basen (nie w poszukiwaniu miłości bynajmniej, a raczej łaknąc idelanych sylwetek).

Pierwszy tor, MÓJ TOR, okupowało czterach rosłych mężczyzn. Na innych nie było lepiej. Wierna swojej tchórzowskiej naturze, bojąc się zostać bez asekuracji w postaci basenowej ściany, zdecydowałam się jednak pływać na torze numer jeden. I szybko tego pożałowałam! Ja was przepraszam, ale kraula należy zabronić! A kraula w wykonaniu czterach bubków pływających w jednym rzędzie tym bardziej. Poczułam się jak w jakimś pieprzonym morzu adriatyckim okupowanym przez hordy spragnionych wody turystów z Sahary. Znosiło mnie ciągle, nie wspomnę o wodzie w oczach. Po trzech basenach zipałam ze zmęcznia uciekając od tych bezlitosnych t(b)aranów. Miarka się przebrała, kiedy jeden z szalonych kraulistów "jechał" na czołówkę, której tylko dzięki mojej trzeźwości umysłu udało się uniknąć. Powiadam Wam, zaparowane okularki to na niektórych śmiertelne niebezpieczeństwo.

Nie chcąc więcej ryzykować przeniosłam się na tor trzeci, który jeszcze wtedy zapowiadał względny spokój. Zadowolona  przepłynęłam kilka basenów ... do chwili jednego gwizdka, którym trener smakowitych licealistów wydał rozkaz przejścia w "stan motylkowy". No i się zaczęło. Okazało się, że motylek jest jeszcze bardziej kurewski niż kraul!!!! Chyba na dźwięk tego nieszczęsnego gwizdka, uaktywnili się także ci szaleńcy z toru number one, i tak zakleszczona pomiędzy szalonymi kraulistami i buzującymi od nadmiaru energii i hormonów nastolatkami, poczułam po raz pierwszy w życiu, co to jest piekło w basenie. Fale chlastały mi twarz, mało co nie pogubiłam kontaktów, chlust wody z każdej strony zagłuszał myśli, a raczej jedną myśl, przewodnią i w tym momencie absolutną- DOPŁYNĄĆ WRESZCIE DO BRZEGU....! No myślałam, że mnie zmyje, że mnie zatopi ten basenowy armagedon! Już widziałam ten nagrobek, a na nim wyryty przez sarkastycznego męża napis "Pływaj na zawsze z aniołami...". Poczułam jak przez nos wlewa mi się woda, po chwili zachłysnęłam się i zakaszlałam próbując uratować płuca od chloru. Byle do brzegu, byle do brzegu! Dopadła mnie panika amatora. I tylko mnie, jak zdążyłam zauważyć. Reszta bowiem spokojnie oddawała się przyjemnościom pływania. Jak gdyby nigdy nic, zahartowani i odporni na zmieniające się warunki, uprawiali pływactwo niezaangażowane w rzeczywistość toczącą się wokoł nich. Przemknęło mi wówczas przez myśl, że zdołaliby się pewnie uratować  nawet z tonącego Titanica.

Cudem dotarłam do brzegu basenu. Popatrzyłam za siebie na te rozfalowane wody i stwierdziłam z prostotą ducha, że ja się nie nadaję. Nie płynę dalej, bo zginę w tej pożodze! Odsapnęłam chwilę zdecydowana odejść na tarczy, ale po chwili, jak to bywa po burzy, nastał zadziwiający spokój i cisza. Szaleni krauliści, zmęczeni pierwszymi porywami energii, pochowali się nagle po kątach albo porozłazili do sauny; licealiści za sprawą magicznego gwizdka, przeszli w stan czuwania. Zostało tylko niewadzące nikomu (czytaj: mi) towarzystwo żabkowe. Ach, cóż za ulga i radość. Korzystając z chwili spokoju, rzuciłam się w toń wody oddając się rozkoszom powolnego żeglowania. Na całe szczęście burza już się nie powtórzyła, tylko w głowie wciąż pobrzmiewa parafraza pewnej strofy: "Nie właź między wrony, bo nie kraczesz, tak jak ony".