poniedziałek, 16 maja 2011

The Man in a Cab


Z powodów czysto- weekendowo-alkoholowych dzisiejszego poranka do pracy jechałam taksówką. Odkąd mam auto, dość rzadko korzystam z tego środka transportu, aczkolwiek zdarza się. Panowie taksówkarze (jest to zawód prawie całkowicie opanowany przez mężczyzn) dają się zdecydowanie podzielić na dwie główne grupy: gadatliwi i małomówni. Tych drugich jest zdecydowanie mniej, bo się bidule w tych autkach nudzą jak mopsy, co powoduje, że pasażerowie stają się mimowolnymi słuchaczami narzekań oraz "przynudzeń". Rzadko trafia się jakiś optymista zauroczony pięknem natury czy dynamicznym rozwojem miasta, z czym wiążą się nieustanne przebudowy, objazdy, czyli innymi słowy rozpieprzone drogi. No ale raz się trafiło. 

Sympatyczny pan po 50-tce od razu zagaił, że to wspaniale, że miasto się buduje. Będzie nowocześnie, na miarę naszych czasów i potrzeb. Że wszystko się zmienia, idzie ku dobremu, dziś piękna pogoda, już dawno żeśmy słońca nie widzieli, gdzie jedziesz pizdo głupia!, kurwa popierdolona jakaś, z wiochy przyjechała i się rządzi, zajebać tylko taką! ... Szczena mi opadła, poziom adrenaliny się podniósł, zabrakło mi słów na jakikolwiek komentarz. Siedziałam z tyłu, wystraszona, bo wszystko zostało niemalże wykrzyczane. Zastanawiałam się tylko, jak szybko pozbierać manatki ( bo jechałam z dość pokaźnym bagażem). Już dawno nie czułam się tak nieswojo w miejscu, gdzie przyszło mi przebywać. Siedziałam wbita w siedzenie, zapadła dłuuga, krępująca cisza. Zapłaciłam, wyszłam. Zapamiętam tę przejażdżkę na długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz