Czy wątpienie albo niewiara określa mnie jako gorszego człowieka? Człowieka mniej wartościowego, błądzącego, mniej rozumiejącego, mniej kochającego? Przecież to właśnie wątpienie pozwala myśleć, rozważać, uczyć się, szukać. Czyż traktowanie tego życia jako jedynego nie nadaje mu właśnie większej wartości, większej powagi i uwagi? Zmagam się z kwestiami mnie przerastającymi.
I dzisiaj na mszy w cerkwi, w której nie byłam od lat kilku, rozmyślałam o wspólnocie i prostocie, jaką daje kościół. I doszłam do optymistycznego wniosku, że zarówno wierzącym, jak i nie, chodzi przecież o to samo: żeby było dobrze. A osiągnąć to da się jedynie czynami, a nie pobożnymi życzeniami. Wszyscy przekuwamy energię naszych myśli w praktyczne rozwiązania. Dobre myśli. Dobre myśli i dobra energia. Modlitwa to wysyłanie dobrej energii. I nie potrzeba do tego symboli i pokłonów, krzyży, ikon, procesji, ani całej tej nadętej wierchuszki przekonanej o swojej nad- wierze.
Czy rozwiązanie rzeczywiście jest aż tak proste?