poniedziałek, 29 września 2008

Paradoks

Dzisiaj mijają 4 tygodnie od kiedy w naszym życiu pojawił się Dominik. Czas więc na chwilkę podsumowań, chociaż chroniczne niewyspanie nie pozwala na długotrwałe skupienie na czymkolwiek, a tym bardziej na pisarski wysiłek intelektualny. Domyślam się też, iż pisanie tego postu zostanie przerwane co najmniej kilkakrotnie z przyczyn całkowicie ode mnie niezależnych :).
.
Przede wszystkim dochodzę do wniosku, że życie z małym dzieckiem to niezwykły rodzaj paradoksu. Wpada się bowiem w specyficzny rodzaj rutyny, który nazwałabym "rutyną chaosu". Wygląda to mniej więcej tak, że wiadomo co się zdarzy i co trzeba będzie zrobić, ale niestety nie wiadomo kiedy, gdzie i jak się to stanie. Zawsze trzeba być w pogotowiu, tak więc zaplanowanie sobie jakichkolwiek innych zajęć niż obsługa małego człowieka, jest z góry niemożliwa. Dość powiedzieć, że 300- stronicową książkę, którą w normalnych okolicznościach (choć teraz należy przyjąć już inną definicje normalności i pożegnać się z dawną na baaardzo długo) pożarłabym w ciągu 2 dni, teraz czytałam dwa tygodnie. Koniec końców w ten oto sposób saga o Wiedźminie ciągnie się niemal jak sławetna "Moda na Sukces". Takim też sposobem moje, teraz już wiem, że całkowicie futurystyczne plany przeczytania zaległych lektur już w pierwszych tygodniach września, spaliły na panewce.
.
Dla kogoś do tej pory tak szczęśliwie egoistycznego jak ja, zrezygnowanie z przywileju dowolnego dysponowania własnym czasem wolnym jest totalną udręką. Może nie zgodziłabym się z Chylińską, która w pierwszych tygodniach po porodzie napisała felieton pod wiele znaczącym tytule "Macierzyństwo to ściema", ale nie da się ukryć, że wymaga to wielu wyrzeczeń, z których człowiek nie do końca zdaje sobie wcześniej sprawę. Przyznaję, że zdarza mi się tracić cierpliwość. Brak organizacji jest chyba teraz moją największą bolaczką. Rośnie stos nieprzeczytanych gazet, nieobejrzanych filmów, a kiedy już znajdę chwilę, w której teoretycznie mogłabym się oddać wyżej wymienionym rozrywkom, mój organizm krzyczy: "Śpij, bo się zabijesz!!!".
.
A gdy już zmrużysz oczy, by paść w słodkie ramiona Morfeusza, rozlega się dźwiek o narastającym natężeniu. Bo cóż tu kryć- niemowlę to mały terrorysta uzbrojony w broń o potężnej, bo nieznośnej sile rażenia- płacz. I prawda to, że po dwóch- trzech tygodniach rodzice uczą się jak reagować na niemalże każdy jego rodzaj. A jest ich, uwierzcie mi, całkiem sporo. Więc kiedy już z kobiety opadnie porodowa adrenalina, szwy przestają sprawiać kłopot i człowiek zaczyna już dochodzić do normy, wtedy to wlaśnie mały czlowieczek zaczyna wprowadzać swoje dyktatorskie rządy. Jestem właśnie w trakcie wdrażania w życie metody usypiania dziecka w łóżeczku, a nie jak do tej pory na rękach. Wiąże się to niestety z ostrym sprzeciwem ze strony Dominika i głośnym zgrzytaniem zębów u mamy, ale to wszystko dla naszego wspólnego dobra.
.
Jednak żeby być do końca szczerym, muszę przyznac, że inaczej niż u Barei, plusy jednak przesłaniają minusy. Wielkie rzeczy rodzą się w bólach. A Dominik to już przecież kawał chłopa.

1 komentarz:

  1. Pewnie niezamierzenie spowodowałaś efekt fast-foodu. Przeczytałem tak szybko jak tylko potrafiłem - choć przecież wcale nie musiałem.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń